Akcja filmu rozpoczyna się pod koniec II wojny światowej. Wtedy to naziści, przeczuwając swoją klęskę, otwierają tajemniczy portal, by wpuścić demona, mającego pomóc im w walce. Za sprawą Amerykanów, którzy w porę przybywają, nazistom nie udaje się sprowadzić piekielnej mocy. Jednak w czasie, gdy portal był otwarty, na Ziemię została sprowadzona mała, czerwona postać z kamienną ręką. Przygarnął ją profesor Bloom (John Hurt), nadał imię Hellboy i wychował jak syna. Od tego wydarzenia minęło czterdzieści lat i obecnie dorosły już Hellboy (Ron Perlman) wraz ze swoim przybranym ojcem oraz Abe Sapienem (Doug Jones) należą do Biura Badań Paranormalnych i Obrony. Teraz przyjdzie im się zmierzyć z piekielnymi przeciwnikami, którzy chcą zawładnąć światem. W pokonaniu wrogów pomoże im ognista (dosłownie) Liz Sherman (Selma Blair).
„Hellboy” jest oparty na popularnym komiksie Mike’a Mignoli. Ponieważ mam słabość do tego typu ekranizacji, również i dzieło Del Toro bardzo mnie zachwyciło. „Hellboy” to film ciekawy i mroczny, z całą paletą wspaniałych postaci i kreatur. Przede wszystkim trzeba pochwalić Rona Perlmana jako Hellboya. I nie chodzi tu już tylko o świetną charakteryzację, lecz o samą grę. Mnie osobiście urzekł „luzackim” sposobem bycia oraz pozytywnie zaskoczył nieprzeciętnym poczuciem humoru. Druga, świetna postać to Abe. Właściwie wydał mi się on nawet bardziej sympatyczny niż sam Hellboy i to Abe jest moim ulubionym bohaterem tego filmu. Całkowicie nietrafiony był zaś wątek romansu między Liz i Hellboyem. Nie zachwyciła mnie z resztą postać kreowana przez Selmę Blair. Liz była w moim odczuciu niezwykle mdłą, mało wyrazistą, słabo zarysowaną postacią, w przeciwieństwie do pozostałych. Chciałbym natomiast pochwalić jeszcze Ruperta Evansa jako Johna Myersa. Moim zdaniem to kolejna sympatyczna postać, dobrze odtworzona i zapadająca w pamięć.
„Hellboy” to film na granicy grozy, mroku oraz czarnego humoru. Fabuła prowadzona jest sprawnie, wciąga i mimo ponad dwóch godzin seansu, czas leci bardzo szybko. Guillermo żongluje między statycznymi dialogami oraz szybką, wartką akcją. Podobało mi się również to, że Hellboy nie jest kolejnym wyidealizowanym i wzorowym bohaterem. Wręcz przeciwnie. Co prawda pomaga ludziom, ale bardzo często chodzi własnymi drogami i nie zważa na to, co myślą o nim inni.
Krótko podsumowując, „Hellboy” w reżyserii Del Toro to udana ekranizacja komiksu i po prostu wspaniały film, który Wam polecam.