Debiutancki film Any Lily Amirpour, pt. „O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu” jest, pomimo swojej niepodważalnej zewnętrznej urody, wielkim rozczarowaniem. Iście zachwycający zwiastun, który daje nadzieję na zobaczenie czegoś świeżego – jest w istocie odgrzewaniem starych kotletów. Widać, że Ana Lily Amirpour ma bardzo wysokie poczucie estetyki. Z fanatyczną wręcz obsesją przykłada uwagę do wizualnej strony filmu – od kostiumów po scenografię. Jest to wszystko bardzo smaczne i cieszy oko, ale niestety niewiele poza tym ma do zaoferowania.
Ana Lily Amirpour ma bardzo dobry gust, jeśli chodzi o dobór aktorów. Wybrała bardzo fotogeniczną parę: Sheila Vand i Arash Marandi. Sięga po wymowne środki wyrazu. Ciekawie obserwuje. Jest w tym filmie wiele zachwycających ujęć, ale niekiedy zupełnie niezwiązanych z samą fabułą, jakby tylko miały uwodzić swoim pięknem widza, ale niczego sensownego nie przekazują. Zastanawia fakt ile w tych pięknych obrazkach jest samej Any, a ile tego, co zdołała zaczerpnąć z twórczości innych. Oparcie swojej historii na bądź, co bądź oryginalnym pomyśle – pięknej wampirzycy jeżdżącej na deskorolce i to w irańskim czadorze, nie jest wystarczające, by już stworzyć kultową postać filmową. Reżyserka, która ma na swoim koncie już krótkie metraże, a także teledyski i to nie byle jakie, bo na tej liście jest klip „You” duetu Juanita and the Rabbit, widać, że obeznana jest w historii kina i bawi się stylami różnych epok. Można tutaj znaleźć nawiązania do kina noir oraz Francuskiej Nowej Fali. Piękne czaro-białe zdjęcia malowane smolistą czernią i światłem. Stylowe stroje – główny bohater jest prawie kopią Jamesa Deana. Wyrazista charakteryzacja i bardzo smaczna klasyczna stylizacja postaci, ale trochę nazbyt zachowawcza i przypominająca to, co już znamy. Mroczna sceneria wypełniona skrawkami dobrze znanych muzycznych przebojów. To wszystko przywodzi na myśl próbę zmierzenia się ze znakomitym filmem o wampirach „Tylko kochankowie przeżyją” Jima Jarmuscha. Z tą ogromną różnicą, że film Jarmuscha był totalnym odkryciem, tak pod względem formy, jak i treści, bo wystarczy tutaj nadmienić, że Jarmusch przynajmniej pokusił się o odkrycie mało znanej grupy rockowej i użycie jej na potrzeby filmu. To już „O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu” jest marną mistyfikacją i próbą podjęcia wyzwania, które moim zdaniem się nie powiodło.
Dodatkowo film jest po prostu śmiertelnie nudny i o niczym konkretnym. Bad City, o którym mowa chyba nie jest takie złe, jak się wydaje, zważywszy na fakt, że występuje tam tylko jeden gangster i to raczej wzbudzający śmiech niż strach. Szlachetny mężczyzna, o którym mówi streszczenie filmu, chyba nie jest taki szlachetny, skoro kradnie kolczyki i sprzedaje młodym ludziom narkotyki. Tytułowa wampirzyca, która niby to walczy ze złem, sama je czyni, bo czy można stanąć po jej stronie, gdy straszy małe dzieci, zabija bezbronnego bezdomnego i ojca swojego ukochanego. W filmie brakuje logiki, bo skoro w tytule pojawia się „O dziewczynie...”, a od pierwszych chwil mamy chłopaka i zlepek różnych niepowiązanych wątków, to trudno w tej historii się połapać. Jednak chronologia fabuły to nie problem, gdyby nie fakt, że w filmie po prostu zabrakło emocji, a to one są najważniejsze. Nie tylko to, że trudno poczuć sympatię, do któregoś z bohaterów, to trudno poczuć, że coś między nimi się dzieje. Za dużą uwagę przyłożyła reżyserka do tego, jak bohaterowie wyglądają i jak się prezentują w pięknym starym stylowym cadillacu, a za mało do tego, czy zachodzi między nimi emocjonalna relacja. Wciskanie na siłę ujęć rozkosznego kota nie jest w stanie zaspokoić głodu emocji u widza. Na dodatek cały film jest ponury i przesadnie przygnębiający, zabrakło odrobiny ciepłego humoru i lekkości, epatuje zbytnim sentymentalizmem.
Jest to film, który bez wątpienia cieszy oko i to jego największy atut. Zdjęcia Lyle Vincent to niepodważalny majstersztyk. Na oklaski zasługuje też montaż – Alex O'Flinn. Ciekawe przejścia, przeskakiwanie z detalu do planu ogólnego, przebitki w starym stylu, znikanie postaci w ciemności, oparcie przejść na kontrastach – całość tworzy magiczną iluzję niebanalnej rzeczywistości.
Podsumowując film „O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu” ma się wrażenie, że jest to idealnie wysmakowane przebranie, które nie jest prawdziwym odzwierciedleniem wnętrza autorki. W rezultacie pozostawia pustkę intelektualną i emocjonalną. Ostatnio pojawiła się tendencja powrotu do klasycznego czarno-białego kina z przywiązaniem szczególnej uwagi do czystości formy – dowodem na to jest niewątpliwie sukces naszej „Idy”. W sporach teoretyków kina o ważność formy i treści w filmie – w tym przypadku nie ma wątpliwości, że to treść wychodzi na prowadzenie.