Film Jacka Koprowicza „Mistyfikacja” na pewno spodobałby się Witkacemu. Możliwe, że nasz artysta nawet bez ulubionej kokainy, meskaliny czy eteru, tudzież „piffka” dałby się ponieść szalonej, ekscentrycznej, perwersyjno-lubieżnej historii, jaką możemy oglądać. Ciekawe, czy Jerzy Stuhr (wraz z rodziną) również uzyskałby aprobatę mistrza? Tego już się nie dowiemy, ale wariacje na temat życia człowieka, który deklarował, że „przechodzi na kurwy”, gdyż „wielkość jest tylko w perwersji” możemy podziwiać już niedługo w kinach.
„Mistyfikacja” to dla mnie wbrew pozorom historia nie o Witkacym, ale o Czesławie Oknińskiej, jego wielkiej miłości i muzie. W jednej z wizji reżysera nasza Czesia w sukience komunijnej z pomalowanymi krwistoczerwoną szminką ustami, ogoloną na łyso głową, trzymając w ręku gromnicę, bierze udział w oryginalnej orgii. W innej wizji podróżuje pociągiem, w stroju zakonnicy, bawiąc się w inscenizowanie bajki o Czerwonym Kapturku. Brzmi „nieco” absurdalnie? Jak najbardziej słuszne doznanie, bo cały film pogrążony jest w oparach absurdu.
Wróćmy jednak do Czesławy. Kreacji aktorskiej Ewy Błaszczyk nie można zamknąć słowami: „świetna rola” czy „wypadła bardzo wiarygodnie”. To zdecydowanie za mało. Ewa Błaszczyk po prostu jest swoją postacią w każdym momencie grania. Pojawia się tylko uczucie niedosytu, a zarazem zwiększenie apetytu na kolejne wcielenia tej aktorki, która skupia się obecnie na innych działaniach artystycznych (a szkoda). Poza Ewą Błaszczyk mamy jeszcze Karolinę Gruszkę, panów Jerzego i Macieja Stuhrów i Ewę Kasprzyk. Nie widzę więc potrzeby silenia się na uzasadnianie, dlaczego film ze względu na obsadę zasługuje na uwagę.
Zastanawia mnie jednak inne zagadnienie związane z filmem. Powstawał on przez długi czas, wysunięto w końcu nowatorską tezę na temat śmierci Witkacego, a raczej tytułowej mistyfikacji jej dotyczącej, stworzono świetny scenariusz. O kreacjach aktorskich też wspominałam, muzyka Włodka Pawlika, który wcześniej kolejny raz potwierdził swój kunszt w „Rewersie” Lankosza, pogłębia tylko nastrój szaleństwa i niewiarygodności tego, co widzimy na ekranie. Wszystko to fakty, choć po części na pewno subiektywne odczucia (potwierdzone jednak oklaskami po projekcji filmu). To, co wywołuje moje zastanowienie, to inna kwestia: kto wybierze się do kin na film „Mistyfikacja”? Czy obsada wystarczy żeby przyciągnąć widzów? Czy można liczyć tylko na zapalonych witkacologów? (a nie ma ich w końcu tak wielu). I tu niestety znowu wracamy do typowej bolączki: jak zachowa się widz, dokonując wyboru między „naprawdę śmieszną polską komedią” („Ciacho” - film reklamujący m.in. proszek do prania) a obrazem o Witkacym? Wydaje się, że komedia, skupiająca się głównie na pewnych elementach ludzkiego ciała nie powinna być konkurencją dla filmu, który mógłby być innowacyjnym LSD: powodującym uczucie odrealnienia z równoczesnym rozwojem umysłowym (a takich właśnie doznań dostarcza „Mistyfikacja”) . I to bez nudnego, historycznego zadęcia.