Kino przygodowe ma to do siebie, że bardzo często zapomina o podstawowych założeniach całego swojego gatunku. Zatraca się gdzieś w opowieści o drodze, przygodzie, przeciwnościach losu. Stara się ustosunkować swoją opowieść do prostego założenia, które mogłoby opowiedzieć całość swojej historii w kilka minut, mimo tego robi to na przestrzeni kilkudziesięciu. Zupełnie jakby skupiało się na znaczeniowości, zapominając, że chodzi o coś zupełnie innego. Dogmaty tego gatunku kina zostały przemianowane na modłę, niemal Hollywoodzką, przez co cały ten wspaniały świat traperskiej przygody, został porzucony, zostawiony samemu sobie, bez nadzoru i chęci do stworzenia czegoś więcej. Trud zdobywania osterii, tak dobrze znany z książek Jamesa Olivera Curwooda, zanikł, na rzecz zdobywania portfeli widzów. Jakże krwawi mi teraz serce, człowieka wychowanego na wsi, który najwspanialsze przygody z lat młodości, upatruje w leśnych wyprawach, pełnych tropienia śladów i ucieczek przed dzikim zwierzem, zainspirowanych dziełami tegoż autora. „Zjawa” okłamała mnie w straszny sposób: obiecała traperską przygodę, dając jedynie czołgającą się zemstę.
Hugh Glass jest jednym z najlepszych i najbardziej zaprawionych traperów. Na swój sposób jest żywą legendą, która postanawia trwać pomimo przeciwności natury i ludzi. Stracił swoją żonę, która była Indianką, podczas czystek urządzanych przez US Army. Szczęściem dla niego, uratował syna, jednak nie bez poświęceń. Poznajemy go podczas wyprawy, która ma na celu zdobycie jak największej ilości skór zwierząt. Szczęściem dla niego oddala się ze swoim synem od obozowiska w momencie, w którym nacierają na nie Indianie. Czasy były wtedy niespokojne, niosły ze sobą śmierć tylko za kolor skóry. Indianie nadal stawiali silny opór, ale biali osadnicy coraz bardziej zaznaczali swoje wpływy. Konflikt narósł tak bardzo, że nikt nie mógł się czuć bezpiecznym. Grupa Glassa zapuściła się za daleko, czego skutkiem był atak Indian. Wyjątkowym zrządzeniem losu Glass i jego syn uchodzą z życiem. Nie cieszą się tym długo, ponieważ Glass pada ofiarą ataku niedźwiedzia. Sponiewierany do granic możliwości, zostaje porzucony przez towarzyszy na pewną śmierć, która jednak nie nadchodzi tak szybko. Wtedy też przeistacza się z człowieka w zjawę, która goni swoich towarzyszy aż po sam koniec, pragnąc zemsty za porzucenie.
Naprawdę nie wiem, co jest takiego w filmie „Zjawa”, co wzbudziło zachwyt światowych krytyków. Całość filmu jest utrzymana w równym tempie, ale widać w tym zabiegi mające na celu spowolnienie fabuły do granic możliwości. „Zjawa” trwa dwie i pół godziny, co jest czystym absurdem. Zdecydowanie lepiej by to wyglądało co najmniej krótsze o godzinę. Całość filmu zdaje się opasłym hymnem dla gloryfikowania traperskiej historii i poświęcenia. Glass został w tym dziele przedstawiony jako niezniszczalny człowiek północy, który nie wie, kiedy należy umrzeć. Przetrwał atak Niedźwiedzia Grizzly, który dosłownie i w praktyce zdarł z niego człowieczeństwo, stawił czoła lodowatym wodom bez hipotermii, oraz urzeczywistnił marzenia Beara Gryllsa o nocowaniu we wnętrzu zwierzęcia. Na dokładkę przeszedł kilkadziesiąt mil w śniegu i mrozie. „Zjawa” może być oparta na prawdziwych wydarzeniach, ale kino Hollywoodzkie i tak sprowadzi je do absurdu.
DiCaprio dostał nominację do Oscara za swoją rolę w „Zjawie”. Wiele osób wyjątkowo głośno krzyczy, że w końcu mu się należy. Problem polega na tym, że Oscara nie dostaje się za nic, trzeba na niego zapracować, a w tym wypadku DiCaprio nie tylko na niego nie zasłużył, co nie zasłużył nawet na nominację. Całość jego roli zamknęła się w realistycznym, bo to trzeba przyznać, udawaniu umierania i cierpienia. Grubo ponad połowa scen z jego udziałem polegała na pocharkiwaniu, rzężeniu, pluciu i oddechu przyszłego truposza. Druga połowa polegała na czołganiu się po śniegu, w poszukiwaniu oparcia, które wciąż mu umykało spod nóg. Skutkiem tego jest film o człowieku, który chce się zemścić, ale nie może. W momencie, w którym wydaje się, że już jest tuż tuż, pojawia się przysłowiowa kłoda, odcinając mu możliwość działania. Ale Glass wstaje, idzie dalej, nie umiera, chociaż powinien. Tego człowieka nie da się po prostu pokonać.
Elementem, który ratuje całość filmu „Zjawa” jest operowanie zdjęciami i dźwiękiem. Obraz dziewiczej Ameryki jest po prostu niemożliwy do ogarnięcia. Ogrom gór, dzikość lasów, świeżość śniegu wydają się trzecią formą filmu, przemawiającą do widza w sposób podświadomy. Znaczeniowość stała się w pewnym momencie filmu wykładnią, która jasno daje do zrozumienia, że historia głównych bohaterów stała się tylko uzupełnieniem. Nie chodzi o walkę człowieka z naturą, ale o istotę natury, jako życia. Glass odnajduje tę różnicę w słowach, które okazują się mantrą całości: „Zemsta leży w rękach Boga, nie w moich”.