Wraz z początkiem maja na nasze ekrany trafiła kolejna produkcja Disneya. Znana wytwórnia postanowiła tym razem sięgnąć po sprawdzony pomysł, odświeżając swoje stare dzieło. „Góra czarownic” to remake familijnego obrazu „Ucieczka na Górę Czarownic” z 1975 roku, a sukces jej powrotu na ekrany kin miały zapewnić dwa nazwiska - najbardziej znanego wrestlera w filmowym świecie, czyli Dwayne'a „The Rocka” Johnsona i uzdolnionej AnnaSophii Robb, którą polscy widzowie kojarzyć powinni ze znakomitego „Mostu do Terabithii”. I choć do tej dwójki nie można się przyczepić, to jednak za mało, żeby mówić o powodzeniu.
Życie taksówkarza Jacka Bruno odwraca się do góry nogami, gdy do jego taksówki wsiada dwójka blondwłosych dzieciaków. Okazuje się bowiem, że są one przybyszami z kosmosu i w ich rękach spoczywa los naszej planety. Chcąc nie chcąc (choć bardziej jednak chcąc), Jack decyduje się pomóc młodym kosmitom w odnalezieniu pewnego ważnego przedmiotu, który ma być kluczem do ocalenia Ziemi przed inwazją obcych. W tym celu wspólnie wyruszają na Górę Czarownic, gdzie znajduje się tajna amerykańska baza wojskowa, w której przetrzymywany jest statek kosmiczny należący do dzieci. Ich tropem podążają agenci rządowi, którym bardzo zależy na pojmaniu małych kosmitów, oraz pewien imponująco uzbrojony żołnierz z obcej planety, wysłany na Ziemię w celu zniszczenia tajemniczego przedmiotu.
„Góra czarownic” to świetny przykład złego wyważenia proporcji akcji i fabuły. Jeśli chodzi o tempo i widowiskowość, obraz Disneya mógłby z powodzeniem stanąć w szranki z niejednym hollywoodzkim filmem sensacyjnym. Efektowne pościgi, gnieciona blacha, eksplodujące samochody - akcja nie zwalnia ani na moment. Problem w tym, że w tym małym chaosie ginie prawie zupełnie fabuła. Ot, jakiś taksówkarz pomaga dwójce małych kosmitów odnaleźć jakiś przedmiot, a morał z tego jest taki, że człowiek i ufoludki mogą się zaprzyjaźnić i pomóc sobie nawzajem. W efekcie dla starszych widzów „Góra czarownic” będzie raczej infantylną sensacyjką, a dzieci z kolei mogą się poczuć zagubione i zdezorientowane zbyt dużą dawką czystej akcji. Tym bardziej, że humoru jest tu bardzo mało.
Nie będę ukrywał, że moje wrażenie psuł dodatkowo polski dubbing. Wprawdzie do The Rocka mówiącego głosem Roberta Więckiewicza można się przyzwyczaić, ale zastąpienie oryginalnych głosów bohaterów w filmie aktorskim niemal zawsze odbiera mu pewną wartość. Doskonale zdaję sobie jednak sprawę, że w przypadku filmu skierowanego do dzieci, dubbing to jedyny słuszny wybór, jeśli jednak ktoś zamierza oglądać obraz Dinseya bez młodszego towarzystwa, zastanowiłbym się nad zaczekaniem na wydanie DVD i obejrzeniem filmu z napisami.
W ogólnym rozrachunku „Góra czarownic” jest filmem przyzwoitym, a w warstwie wizualnej nawet bardzo dobrym. Twórcy wyraźnie „wyłożyli” się jednak, próbując uczynić obraz skierowany przede wszystkim do dzieci, atrakcyjnym także i dla dorosłych. W efekcie ani jedni, ani drudzy nie poczują się w pełni usatysfakcjonowani. Film Andy'ego Fickmana ma w sobie po prostu za mało z bajki, a przecież nie do tego Disney nas przyzwyczaił.