„Absolwentka”, która nawiązuje tytułem i umiarkowanie tematyką do otoczonego już kultem „Absolwenta” (1967) Mike’a Nicholsa, mogłaby być pozycją idealną na czas kryzysu gospodarczego, który dotknął cały zachodni świat. Mogłaby być świeżą i interesującą komedią obyczajową ze szczyptą romantyzmu, traktującą o problemach współczesnych młodych ludzi, którzy muszą stawić czoła rzeczywistości, która nie jest tą z ich marzeń. Problem w tym, że właśnie mogłaby, ale nie jest.
Historia Ryden Malby, która po zakończeniu nauki w college'u, nie potrafi znaleźć satysfakcjonującej pracy, w zwiazku z czym musi znowu zamieszkać ze swoją lekko szaloną rodziną, razi schematycznością, banalnością, sztampowością i płytkością. Zarzucono też filmowi zapędy patriarchalno-mizoginiczne, choć myślę, że na wyrost, ponieważ fabuła, postacie i dialogi są tak bezbarwne, nudne i prawdę mówiąc głupie, że nadanie historii „głębszego wymiaru” wzbudza jedynie uśmiech na twarzy widza. Jest to też jeden z nielicznych uśmiechów podczas seansu, ponieważ humoru w tym filmie jak na lekarstwo, a jak już jest, to nie najwyższych lotów (wdepnięcie w kocie odchody na podjeździe).
Zaskoczeniem jest, iż tę historię, napisaną przez Kelly Fremon, zgodziła się wyreżyserować Vicky Jenson, która w swojej filmografii może poszczycić się takimi tytułami jak „Shrek” czy „Rybki z ferajny”. Wygląda na to, iż kreatywności reżyserskiej i wyobraźni starczyło jej tylko na dwie kasowe animacje.
W filmie zobaczymy Alexis Bledel, pamiętną Rory Gilmore z serialu „Kochane kłopoty”, która niestety nie potrafi wyjść z telewizyjnej roli ładnej i mądrej dziewczyny z wielkimi ambicjami i rozterkami miłosnymi. Nie ratuje też filmu dawno niewidziany Michael Kaeton. Niegdyś jako Batman walczył z takim wrogami jak Joker czy Pingwin, teraz w roli szalonej głowy rodziny walczy z kotem sąsiada. Efekt jest żałośnie bolesny i dla widza, i dla świetnego aktora, który marnuje swój talent w niegodnych siebie produkcjach. Reszta obsady jest tak samo kiepska: mdły Zach Gilford czy przerysowana kreacja Carol Burnett nie pomagają filmowi.
Jeśli już ktoś zdecyduje się obejrzeć „Absolwentkę” to na własną odpowiedzialność. Natomiast jeśli nie chcecie zmarnować swojego cennego czasu, to podarujcie sobie ten tytuł i sięgnijcie po film na poziomie. Ja pozostaję przy klasyce i polecam „Absolwenta”. Niby tylko dwie litery różnicy w tytule, ale jaka różnica w jakości.