„Jak wytresować smoka” to wyrodne dziecko DreamWorks. Nie jest zielone jak „Shrek”, nie rodzi się też na „Madagaskarze”, a z „Potworów kontra obcy” mamy smoki, które nieudolnie wcielają się w rolę krwiożerczych bestii. Jak każdej czarnej owcy także i tej animacji nie można odmówić trzech rzeczy: oryginalności, bezpretensjonalności i… kłopotów wychowawczych, których dostarcza nieprzewidywalność akcji.
Trzymając się tego wychowawczo-moralizatorskiego tonu, nie mogę nie zwrócić uwagi na wartości jakie „lansuje” baśń. Bo chyba w każdym dziele chodzi o to, ażeby doprowadziło ono do wszczęcia skomplikowanego procesu, jakim jest myślenie. No może oprócz takich produkcji jak „Mordercze kuleczki”, „Chłopaki na Ibizie”, „Dracula 3000” czy „Gulczas, a jak myślisz?”. Mamy więc ukazany na przykładzie smoków i wikingów mechanizm powstawania konfliktów, które najczęściej rodzą się z braku dialogu i nieznajomości drugiej strony. Mamy jednostkę, która chce zmienić obecny stan rzeczy, a przez to staje się wyalienowana i traktowana niepoważnie. A także konflikt ojciec-syn, który wynika z braku umiejętności słuchania. Porzućmy jednak te nudne rozważania. „Jak wytresować smoka” to nie tylko moralizatorska opowiastka o chłopcu zwanym Czkawką, który wolał oryginalniejsze zwierzątka niż standardowy pies, a na swego czworonożnego (plus skrzydła gratis) przyjaciela wybrał smoka. Smoka, który poza brakiem w uzębieniu, czaruje nas dobrze każdemu znanymi oczkami kota z pewnej innej animacji. To przede wszystkim majstersztyk jeśli chodzi o oddanie klimatu wioski wikingów z muzyką, która dosłownie bębni w uszach jeszcze po wyjściu z sali kinowej. Ponadto to przegląd fantastycznych postaci, jak i przydatna nauka o gatunkach smoków. Na podziw zasługują również piorunujące efekty 3D, gdyż rzeczywiście są obecne nie tylko na plakacie filmowym w celu zwiększenia oglądalności.
„Jak wytresować smoka” to opowieść wyróżniająca się z tych goszczących na ekranach kin w ostatnich latach. Wygrywa humorem, który jest bardziej sytuacyjny niż nachalny i opierający się na poglądzie, że im więcej „tekstów” tym lepiej. A przez to właśnie nie traci na świeżości i co ważne: śmieszy. Wygrywa zakończeniem, które nie jest typowym happy endem i które (co jest równie rzadko spotykane jak wyrażenie: dobra, polska komedia) zaskakuje. Nie można też zapomnieć o praktycznych poradach, które będziemy mogli wykorzystać, gdyby zdarzyło nam się zostać treserem smoków. Wreszcie… wygrywa także innymi cechami, które na pewno każdy doceni oglądając (sam czy w towarzystwie osób niepełnoletnich) „Jak wytresować smoka” w kinach.