„Nad wydarzeniami przewijającymi się przez 100 minut filmu, nadrzędną rolę pełni poczucie humoru – po prostu śmiech, dzięki któremu udaje się nam wszystkim przetrwać absurdy dnia codziennego. Wierzę, że przedstawione z przymrużeniem oka piksele naszej rzeczywistości stworzyły obraz, który widz obejrzy w kinie z prawdziwą przyjemnością”. Oto słowa, którymi Jacek Lusiński reklamuje swój debiutancki film. „Piksele” są zatem komentarzem reżysera do otaczającej nas codzienności. Wydaje mi się jednak, że rzeczywistość nie jest tak zła, jak zły jest ten film.
„Piksele” rozpoczyna scena, w której Alicja (Anna Cieślak) przebrana za zakonnicę, wkrada się do zakrystii kościoła (scena kręcona na terenie kościoła bernardynów na Czerniakowie). Niczym przyczajony agent robi zdjęcia wnętrzom zakrystii. Nagle, przyłapana na gorącym uczynku Alicja ucieka, dosiada swojej motorynki i gna czym prędzej przed siebie. Okazuje się, że Alicja pracuje dla jednego z poczytnych „szmatławców”, jest reporterką. Potem jest już tylko gorzej. W nagrodę za poświęcenie i sukcesy w pracy Alicja otrzymuje od naczelnego telefon komórkowy z wbudowanym aparatem fotograficznym. To właśnie ten telefon jest głównym bohaterem filmu, ogniewem spajającym cztery pozornie od siebie niezależne historie, jest istnym spiritus movens całej fabuły!
W następnych częściach poznajemy początkującego biznesmena, któremu została powierzona opieka na zagranicznym inwestorem (Japończykiem) oraz pracowników Izby Wytrzeźwień. W trzeciej części bohaterami są dwaj złodzieje, którzy napadają na mieszkanie staruszki, która jest byłą więźniarką obozu koncentracyjnego. Na koniec poznajemy dwie lesbijki, które przylatują do Polski z Londynu na pogrzeb dziadka jednej z nich.
Reżyser zestawia ze sobą różne światy, różnych ludzi (pełen przekrój społeczny od złodzieja, przez emeryta, samobójcę, prostytutkę, policjanta, przedstawicieli klasy średniej, po biznesmenów, homoseksualistów, gwiazdy estrady etc., no wszyscy). Lusiński pokusił się także o zabawę konwencjami. Komedia przeplata się z kryminałem, kryminał z thrillerem, a thriller z dramatem. Po prostu samo życie! W rezultacie otrzymujemy „nie wiadomo co”. Ilość poruszonych wątków w filmie przekracza realne możliwości doprowadzenia chociaż jednego z nich do końca. Widz otrzymuje wysypisko pomysłów, pikseli posklejanych w całość, która w żaden sposób nie jest ani śmieszna, ani sensowna.
Film „Piksele” to nieporozumienie, które trudno usprawiedliwić. Z każdą następną minutą filmu „oglądający” coraz mocniej przeciera oczy ze zdumienia i zatyka uszy z zażenowania. Niestety, cieżko robić te dwie rzeczy równocześnie. W filmie pojawiają się co najmniej dwa momenty, w których robi się naprawdę niesmacznie. Na przykład scena w której Alicja (UWAGA, UWAGA!) spotyka w lesie ubeka-widmo, z którym rozpoczyna rozmowę o „celebrytach”. Podczas rozmowy pada nazwisko Kuronia. Rozumiem, że autor chciał ukazać jak bezgranicznie głupi są młodzi ludzie, jakimi są ignorantami, ale to w jaki sposób została przedstawiona ta scena, jak zagrana, jak napisana, woła o pomstę do nieba!
Warto wspomnieć o obsadzie tego filmu. Ani Anna Cieślak, ani Olga Bołądź, które grają główne role w poszczególnych epizodach, w moim przekonaniu wybitnymi aktorkami nie są, a jeżeli się mylę, to przynajmniej w filmie „Piksele” reżyser nie dał im szansy, aby mogły swój talent zaprezentować. Reszta obsady daje wiele do myślenia. Co tam robią Adam Ferency, Andrzej Grabowski, Marian Opania czy Zofia Merle?
Polecam ten film z dwóch powodów. Po pierwsze: zakończenie jest naprawdę zaskakujące. Myslę, że nawet najbardziej doświadczony kinoman w jakiś sposób będzie zdziwiony. Po drugie: wychodząc z założenia, że nieudane filmy należy oglądać, aby nabrać więcej pokory w stosunku do innych obrazów, film „Piksele” będzie świetną nauczką.