Żyjąc z dnia na dzień, realizując swoje codzienne obowiązki czasem zapominamy, że można dokonać czegoś znacznie szczytniejszego niż zapełnianie własnej kieszeni bądź relaks przed telewizorem. Co by było wówczas, gdyby podczas tego „wyścigu szczurów” zstąpił do Nas sam Stwórca i powierzył misję ratowania świata? Noe podołał, ale czy da radę polityk?
"Evan Wszechmogący” jest swego rodzaju kontynuacją przeboju „Bruce Wszechmogący”. Tym razem Bóg jednak nie oddaje całej swojej władzy śmiertelnikowi, a powierza niezwykle skomplikowane zadanie politykowi, który akurat w życiu zaczął odnosić znaczące sukcesy. Evan dostał się do kongresu, zyskał nowy, wielki i piękny dom, wzrósł stan jego konta, gdy nagle pojawia się Stwórca i doprowadza wszystko do ruiny chcąc by zajął się czymś zupełnie innym. Początkowo uparcie stara się jakoś wywinąć od misji budowania arki, by ratować wszystkich przed potopem, ale czy można odmówić Bogu? Okazuje się, że Wszechmogący, chcąc pokazać zwykłemu śmiertelnikowi dobra drogę, często stosuje dość specyficzne metody.
Trzeba przyznać, że pomysł na film dość oryginalny i do tego patrząc na obsadę można spodziewać się naprawdę świetnej komedii. Niestety, po raz kolejny, widz może poczuć się zawiedziony, gdyż kulejące dialogi psują cały efekt. Są po prostu słabo dopracowane przez co czasem można odnieść wrażenie, że ogląda się marną produkcję edukacyjną.
Trzeba jednak pochwalić twórców za liczne trafne kontrasty zastosowane w „Evanie Wszechmogącym”. Nie od dziś widzimy jak w kampaniach wyborczych kandydaci prześcigają się w pomysłach jak to mają zamiar zmienić Nasze życie w prawdziwą sielankę – dlaczego więc nie dać im szansy na ratowanie świata? Nie ma jednak co ukrywać faktu, że jest to dość prosta propaganda - chrońmy Naszą planetę. W tym celu zestawiono właściwie dwa ciągle zmagające się ze sobą światopoglądy. Może faktycznie przekaz dość oczywisty i mało oryginalny, ale czy aż tak błahy, by zaprzestać prowokowania dyskusji odnośnie tegoż problemu? Do tego możemy przekonać się jak postrzegany jest ktoś, kto wychyla się z szeregu i stara się zrobić coś nietypowego. W przypadku Evana podejrzewano, iż przechodzi kryzys wieku średniego bądź po prostu zwariował – do czasu. Niestety wciskane przez twórców wręcz na siłę liczne „prawidłowe modele życia” zaczynają z czasem drażnić, bo ileż można słuchać o wartościach rodzinnych czy pięknie przyrody.
Jeśli jednak odłożymy na bok te wszystkie banalne pouczenia jak żyć i postępować, to „Evan Wszechmogący” wypada całkiem przyzwoicie jako komedia dla całej rodziny. W dużej mierze jest to zasługa Steva Carella i oczywiście Morgana Freemana, który po raz kolejny świetnie sprawdził się w roli Boga. Do tego całkiem zabawne gagi, których w filmie znajdziemy dużo i wychodzi na to, że jest to całkiem niezła produkcja.