Todd Philips, który w przeszłości pracował jako reżyser, producent i scenarzysta takich filmów jak „Borat”, „Starsky i Hutch” czy „Szkoła dla drani”, wyreżyserował komedię, która sprawia, że podczas oglądania jej widzom na przemian opadają szczęki ze zdziwienia, to znów oglądający zwijają się ze śmiechu. Tytułowe pytanie: „ Co się do … tutaj dzieje?” niejednokrotnie będą stawiać sobie podczas seansu nie tylko widzowie, ale także sami wzburzeni bohaterowie komedii „Kac Vegas”. A przecież miało być tak pięknie…
Trwają właśnie ostatnie przygotowania do urządzanego z wielką pompą ślubu i wesela Douga i Tracy. Jak to zazwyczaj bywa, przyszły pan młody postanawia spędzić ostatnie chwile swej kawalerskiej wolności z najbliższymi przyjaciółmi: nietuzinkowym nauczycielem Philem i stłamszonym przez swą dziewczynę dentystą Stu. Do grona tych zacnych muszkieterów dołącza jeszcze przyszły szwagier Douga, stuknięty Alan. Cała czwórka wyrusza wymuskanym, ukochanym wozem ojca Tracy do Las Vegas, by w tym mieście grzechu świętować hucznie wieczór kawalerski. Przecież to, co zdarza się w Vegas, zostaje w Vegas, jak twierdzi przyszły teść Douga. Ale… czy naprawdę?
W tym miejscu pewnie niejeden czytelnik pomyśli sobie: eee to pewnie kolejny film, w którym alkohol leje się strumieniami, a czterech wstawionych facetów urządza orgietkę z tabunem nagich panienek Cóż, tytuł i tematyka mogą nasuwać takie skojarzenia, ale nic podobnego! Trzeba przyznać, że choć kręcąc taki film, łatwo jest popaść w schematy albo stworzyć szmirę, Todd Philips oraz scenarzyści Jon Lucas i Scott Moore zdołali tego uniknąć.
Niewątpliwie twórcy ci mają bardzo, ale to bardzo bujną wyobraźnię i popuścili jej wodze na całego! O dziwo, wszystkie zwariowane przygody bohaterów tworzą spójny i - choć to prawie niemożliwe – wiarygodny obraz „wieczoru kawalerskiego”. Może sprawił to fakt, że film jest skonstruowany na zasadzie retrospekcji. Po przyjeździe do Vegas nasi bohaterowie wynajmują pokój w hotelu, wypijają drinka na dobry początek nocy, a w następnej scenie widzimy już poranek dnia następnego i naszych muszkieterów w zrujnowanym apartamencie, po którym chodzą kury (!) – nawiasem mówiąc, twórcy filmu zapomnieli wyjaśnić skąd się wzięły owe ptaki w luksusowym hotelu. Nie dziwota zresztą, że ten drobiazg uleciał im z pamięci, bo zagadek do wyjaśnienia jest tu znacznie więcej. Szybko okazuje się bowiem, że w pokoju nocowało tylko trzech mężczyzn. Pan młody gdzieś zniknął, za to w ubikacji siedzi zdecydowanie żywy i niezbyt przyjazny tygrys, koło drzwi leży niemowlak, a kumple nie pamiętają absolutnie nic z ubiegłej nocy. Tymczasem pora ślubu zbliża się w zastraszającym tempie… Mężczyźni jednoczą więc siły, by odtworzyć zdarzenia ubiegłej nocy i podejmują heroiczne wysiłki, by odnaleźć zaginionego towarzysza i dostarczyć go całego i zdrowego na ślub. I choć podobno wszystko, co wydarzy się w Vegas, zostaje w Vegas, to jednak przedłużony z konieczności pobyt w mieście grzechu będzie mieć reperkusje: stanie się sprawdzianem męskiej przyjaźni, a dla jednego z kumpli wręcz impulsem do przewartościowania swojego życia.
Jedyne zastrzeżenia mam do ścieżki dźwiękowej, która w moim odczuciu nie do końca przystaje do filmu: niektóre z utworów są za wolne lub zbyt monotonne. Choć jest też kilka naprawdę świetnych, ekspresyjnych kawałków, jak np. Elvis Presley czy Phil Collins.
„Kac Vegas”, mimo że miejscami balansuje na granicy dobrego smaku i kiczu, zapewnia wyśmienitą rozrywkę, którą docenią obie płci. Panowie mogą pośmiać się tu sami z siebie i naocznie przekonać, że złe są skutki nadużywania wódki. Panie cóż…, jeśli któraś żywiła złudzenia co do postępowania jej partnera, gdy zażywa on swobody w męskim gronie, teraz może się przekonać, jaka jest prawda… Niemniej: „Viva Las Vegas”! – jak śpiewał Presley – jednak dobrze Wam radzę Szanowni Panowie, pomyślcie nie dwa, lecz trzy razy, zanim zdecydujecie się urządzić tam swój wieczór kawalerski.