„Gejsza” Radosława Markiewicza to dramat sensacyjny osadzony w prowincjonalnych, polskich realiach, ukazujący przestępczy półświatek. Głównym bohaterem filmu jest Kuba Garda (Kolos), który po odsiadce wraca do swego wcześniejszego zajęcia. Znowu ma być ochroniarzem w nocnym klubie „Gejsza”, którego właścicielem jest lokalny gangster Igor. Jego zajęcie nie ogranicza się jedynie do ochrony obiektu i znajdujących się w nim osób. Szybko do innych zadań angażuje go znajomy Igora – Hajs, szef lokalnej mafii. Przestępcza kariera Kolosa nabiera tempa (powolnego, bez szaleństw). W międzyczasie w jego życiu pojawia się od lat niewidziany, niepełnosprawny brat i jego urocza opiekunka. Kolos zdaje sobie sprawę, że chciałby się wyrwać z bagienka, w którym żyje i uciec do innego, lepszego świata.
Bohater popada w błędne koło. Z jednej strony chciałby zmienić swoje życie, ale jedynym sposobem na utrzymanie, jaki zna, jest gangsterka. Podobnie jest z Velvet, piękną kobietą do towarzystwa, która pracuje w klubie. Chciałaby, by ktoś pomógł odmienić jej los. Obydwoje są ludźmi przegranymi, którzy nie mogą się podźwignąć i którym nie jest dana druga szansa. W filmie w ogóle nie ma wygranych. Obecny jest cały czas pesymizm. Podkreśla go ciekawy klimat, nastrój filmu. W pomieszczeniach jest cały czas mrok, są kiepsko oświetlone, najczęściej czerwonym światłem. Pejzaże są smutne. Widać pola, opustoszałe okolice i las, które pokazane są w nieatrakcyjny sposób, który wzmaga poczucie beznadziei. Zdjęcia są jednak ciekawie zrealizowane (powstały na terenie województwa śląskiego).
Pomimo iż w obsadzie „Gejszy” mamy do czynienia z kilkoma gwiazdami, w postaciach i interakcjach między nimi brakuje czegoś – iskry, energii, wyrazistości? Sam scenariusz jest mało rozbudowany i urozmaicony. Przez to film jest monotonny i przewidywalny, a temat, który porusza, dobrze znany z gazet, programów kryminalnych i innych produkcji. Na tym tle barwnie wypada rola, którą zagrała Marta Żmuda-Trzebiatowska. Po raz pierwszy wystąpiła w odważnych, rozbieranych scenach. Udało jej się stworzyć realistyczną, przekonującą Velvet.
Żmuda-Trzebiatowska to jedna z większych zalet filmu. Niestety więcej w nim niedociągnięć niż walorów artystycznych, choć nie można mu odmówić specyficznego uroku.