Sherlock Holmes ma już 123 lata. W 1887 roku ukazała się bowiem pierwsza powieść Artura Conan Doyle'a opowiadająca o posiadającym niezwykłe zdolności dedukcyjne detektywie. Sam pisarz nie spodziewał się chyba, że wykreowana przez niego postać przez kolejne dekady nie utraci swojej popularności. Z czasem coraz liczniejsze stawały się fan cluby bohatera. Powstawały kolejne powieści inspirowane oryginałem, a w kolejnych latach także filmowe ekranizacje prozy Conan Doyle'a. Muszę przyznać, że widziałem wiele z nich, jednak dopiero w najnowszej (autorstwa Guya Ritchiego) zobaczyłem legendarnego Sherlocka dokładnie takim, jakim wyobrażałem go sobie będąc dziesięcioletnim chłopcem, śledzącym z wypiekami na twarzy losy genialnego detektywa.
Holmes w interpretacji Ritchiego to nie spokojny domownik, palący fajkę w gabinecie podczas wielogodzinnych rozmyślań. Nowy Holmes to obdarzony ogromnym intelektem zawadiaka, który w równym stopniu potrafi uwieść kobietę, oczarować rozmówcę, jak i użyć pięści w bokserskim ringu. Ogromną charyzmę podarował odgrywanej przez siebie postaci Robert Downey Jr. Sherlock to człowiek czynu. W równym stopniu intrygujący, co niebezpieczny. Aktor niemal w każdej scenie, w której bierze udział, „kradnie” show pozostałym bohaterom. W szczególnym stopniu udaje mu się przyćmić swojego najbliższego kompana doktora Watsona, który w interpretacji Jude'a Law wypada raczej miałko. Sam Robert Downey genialnie odgrywa kolejną postać (po Tonym Starku z „Iron Mana”), z którą prawdopodobnie produkcja zwiąże go na długie lata.
W stopniu jednak większym za sukces filmu odpowiada Guy Ritchie. Reżyser, który po serii spektakularnych wpadek („Rejs w nieznane”, „Revolver”) ponownie powrócił w wielkiej formie. Wykreowany przez niego XIX-wieczny Londyn razi doskonałością i wielkomiejskim przepychem. Widać od razu, że Ritchie miał swoją wizję i dokładnie wiedział jak ją zrealizować. Świetne są tu zarówno sceny akcji, jak i dialogi, dobrze dopracowany wątek kryminalny, jak i przesycony delikatnym napięciem erotycznym wątek romantyczny. Dobre są żarty, jak i sceny walk. Dokładność, perfekcja, dopracowanie najmniejszych detali - tego reżyserowi odmówić nie sposób.
Najgorzej wypada chyba w filmie sama zagadka, która moim zdaniem powinna być głównym smaczkiem produkcji. Jej największa wada polega na tym, że Holmes zwyczajnie... nie ma wielkiego pola do popisu. Konstrukcja łamigłówki spleciona jest misternie, jednak nikt z fanów Holmesa nie będzie miał wątpliwości, że ich ulubieniec poradziłby sobie z dużo bardziej skomplikowanymi i zagmatwanymi problemami. Zawodzi chyba także główny antybohater - Lord Blackwood (niezły Mark Strong), który od razu sprawia wrażenie, że jest dla detektywa oponentem po prostu zbyt mało charakterystycznym.
Mimo jednak tych wszystkich wad i tak uważam nowego „Sherlocka Holmesa” za fantastyczne kino rozrywkowe dla całej rodziny. Akcja, humor, tajemnica, piękna kobieta w tle i Robert Downey Jr. gwarantują nam wspaniałą, ponad dwugodzinną rozrywkę. Dlaczego zatem oceniam film jedynie na cztery? Wydaje mi się bowiem, że dopiero w kolejnej części Guy Ritchie (podobnie jak niegdyś Chris Nolan, odświeżający Batmana) wyciągnie największe asy z rękawa i zademonstruje wszystkie możliwości swojego bohatera. Gwarantem tego może być końcowa scena filmu zapowiadająca, iż w kolejnej odsłonie cyklu czarnym charakterem będzie geniusz zbrodni: doktor Moriarty - osoba obdarzona nie mniejszym intelektem niż Holmes. Już nie mogę się doczekać.