W ciągu ostatnich kilku lat w świecie kina widać wyraźne ożywienie tematyką podboju kosmosu. W przeciwieństwie do wcześniejszych okresów, kiedy skupiano się na spotkaniach ludzi z obcymi istotami, dzisiaj mamy możliwość doświadczyć w kinach bardziej trzeźwego poglądu. Reżyserzy skupiają się na naszej niedalekiej przyszłości, która niesie ze sobą mnóstwo niebezpieczeństw wynikających z naszego parcia ku gwiazdom. Niedawno w kinach zagościła produkcja „Gravity”, kilka lat wcześniej wyśmienity „Moon”. Obie produkcje skupiły się na zupełnie innym aspekcie wynikającym z podróży w otchłań kosmosu. W latach 80-tych straszył nas „Obcy”, zachwycał „E.T”, w 90-tych baliśmy się inwazji, jak w „Dniu Niepodległości” i marzyliśmy o odnalezieniu naszych przodków, jak w „Misji na Marsa”. W czasach obecnych przyszło nam stawić czoła samotności i strachowi, niczym we wspomnianym „Moon”, czy obawiać się o życie astronautów jak w „Gravity”, albo... No właśnie- albo. Producenci i reżyserzy przestali nas raczyć pięknymi historiami ze szczęśliwym zakończeniem, a pokazują, jak naprawdę to wszystko może się odbywać w ciągu następnych, powiedzmy, stu lat. Wynika to chyba z tego, że wiemy coraz więcej o otaczającym nas wszechświecie i im więcej wiemy, tym mniej zdaje się on przyjazny i kolorowy j, zupełnie inaczej niż w poprzednich dziesięcioleciach.
„The Last Day On Mars” przeszedł przez kina bez żadnego śladu. Na Polski grunt nie trafił w ogóle, a szkoda. Jeśli ktoś oglądał film „Apollo 18” i mu się spodobał, powinien polubić i tę produkcję.
Międzynarodowa grupa astronautów przebywa od prawie pół roku na powierzchni Marsa, prowadząc badania, analizy, i eksperymenty. Dzień przed ich odlotem następuje przełom. Odkrywają coś, co może być organizmem jednokomórkowym. Świadomi historycznego odkrycia jakiego dokonali, postanawiają ostatni raz opuścić bazę i przyjrzeć się miejscu, gdzie została pobrana próbka. Jak to w takich filmach, okazuje się to dla nich zgubne. Nawet pomimo przewidywalności dalszej fabuły, obraz nie narzuca nam nachalnie scen, a skupia naszą uwagę na bohaterach i ich słabościach, które ukazują się w momencie największej próby: walki o przetrwanie. Sama załoga nie zaskakuje doborem charakterów, jest on raczej typowy w takich produkcjach.
Elementem, który pozytywnie zaskakuje widza jest wyjątkowo wysoko postawiona poprzeczka dla efektów specjalnych. Krajobraz wygląda naprawdę na marsjański, pojazdy, skafandry, sama baza i jej wyposażenie jest bardzo zadowalające. Przez cały seans doszukałem się zaledwie kilku potknięć, co zważywszy na produkcję z niższej półki jest bardzo dobrym wynikiem.
Liev Schreiber, odtwórca głównej roli, pozostawił daleko w tyle resztę obsady. Maniera zblazowanego i znudzonego faceta, bardzo dobrze odznacza się na tle aktorów, nie tylko tej, ale także innych produkcji w których grał.
„The Last Day On Mars” nie jest filmem, który mógłby zaskoczyć, ale pozostawia pytanie o to, co może ludzkość spotkać „Tam”. Stanisław Lem napisał kiedyś: „To co w naszym świecie jest bajką, gdzie indziej może być rzeczywistością”. Uważam że powinno się podchodzić do takich filmów właśnie z tym założeniem.