Pierwszy zwiastun najnowszej pełnometrażowej produkcji o mutantach zapowiadał nowe spojrzenie na formułę. Zamiast blockbustera - klimatyczny horror. Zamiast sztampowych efektów specjalnych - powolne odkrywanie prawdy przez bohaterów: nie są chorzy, tylko uzdolnieni. Jednak realizatorzy nie poszli za ciosem.
Premierę zastąpiły dokrętki, edycja, kolejne przesunięcie w dacie wprowadzenia filmu do kin, aż przyszła pandemia i zmieniła wszystko. Premiera filmu na dvd również nie zrobiła wrażenia na fanach. Oprócz menu z długim wprowadzeniem w fabułę, zdradzającym najistotniejsze wątki, dystrybutor nie ma nic więcej do zaoferowania - żadnych materiałów dodatkowych, making offu, tłumaczenia, co i dlaczego zostało zmienione. Widz zostaje sam z obrazem, który daleki jest od wyczekiwanego.
Akcja nie pozwala na pogłębione portrety psychologiczne postaci. Od pierwszych kadrów, poznajemy jedną z mutantek, Danielle Moonstar (Blu Hunt), która ucieka przez las. Jej ojciec (Adam Beach), zapewnia córkę, że musi się ukryć, sam wraca po resztę rodziny. Jednak Moonstar zostaje sama i trafia do ośrodka dla młodych mutantów, nad którymi opiekę sprawuje doktor Reyes (Alice Braga). Miejsce od razu przypomina równie mroczny szpital psychiatryczny z "Lotu nad kukułczym gniazdem" niż "Legionu".
Pozostali bohaterowie są poddawani tajemniczej terapii, której ukończenie ma zapewnić transfer do ośrodka profesora Xaviera (wspomnianego tylko raz). Każde z nastolatków walczy ze swoimi demonami. Ilianę Rasputin (Anya Taylor-Joy) prześladują koszmary wizualnie rodem z "Silent Hill" i "Smileya". To wątpliwe stylistyczne odwołanie uniemożliwia sympatyzowanie z bohaterką na głębszym poziomie. Buntownicza natura Iliany objawia się także w antagonistycznym stosunku wobec Indianki.
Moonstar musi wzmocnić swoje poczucie wartości, zanim dojdzie do konfrontacji. Pomaga jej w tym Rahne Sinclair (Maisie Williams). Oskarżona przez pastora (z wyglądu raczej biskup, tłumaczenie dialogów pozostawia wiele do życzenia) o czary, z wypalonym W oznaczającym wiedźmę, Rahne wciąż jest katoliczką przekonaną o zmutowanych genach jako grzechu. Jednak jej wilcza natura oraz orientacja wygrają z tym przekonaniem.
Z wielką traumą walczy również Sam Guthrie (Charlie Heaton), typowy chłopak z Południa, którego moc objawiła się podczas pracy w kopalni. Młodzieniec obwinia się za śmierć ojca, często raniąc się podczas próby mocy. Swoje problemy ukrywa także Roberto da Costa (Henry Zaga). Brazylijczyk nadrabia pewnością siebie, w rzeczywistości to nikłe przekonanie, że wygląd zapewni powodzenie. Dorastająca młodzież odkryje w sobie więcej wspólnego, niż początkowo mogłoby się wydawać.
Grupę scalają wybryki stanowiące żenującą próbę przywołania klimatu "Klubu winowajców". W międzyczasie, dr Reyes wykonuje badania nad rdzenną Amerykanką i odkrywa kolejną potężną mutantkę. Chociaż w produkcji nie brak silnych postaci kobiecych, schemat odkrywania kolejnego potężnego mutanta zaczyna nudzić. Historia X-menów pozostaje metaforą odmienności, odrębności społecznej, teraz jeszcze seksualnej i narodowej.
Reżyser, Josh Boone, miał wnieść powiew świeżości, zwłaszcza po niezbyt entuzjastycznie przyjętym "Mrocznym Feniksie". Czy twórcy przestraszyli się wyboru Maisie Williams, kolejnej po Sophie Turner, gwieździe "Gry o tron"? Charakteryzacja aktorki, oglądana z perspektywy czasu, przyprawia o ból oczu. Nie umniejsza zdolności aktorskich młodej Angielki, nie przysparza jednak zachwytu.
Charlie Heaton jako aktor przyszłego firmamentu w Hollywood, również nie miał okazji zabłysnąć na miarę swojego talentu i gry jak w "Stranger Things". Pierwsze skrzypce próbuje grać Anya Taylor-Joy, zdecydowanie najbardziej wyrazista postać. Wprowadzony z opóźnieniem i na siłę humor sytuacyjny w wykonaniu Zagi to scenariuszowa pomyłka reżysera i Knate Lee.
Również historia niedźwiedzia opowiedziana przez Moonstar to stara, buddyjska opowiastka. Przekaz jest zatem uniwersalny, nie odkrywa przed nami kultury Indian. Blu Hunt zagrała wiarygodnie, poprawnie, trudno jednak orzec, czy jej bohaterka nadaje się na liderkę grupy. Z pewnością, bohaterowie zasługują na kontynuację losów, o co nietrudno.
Alice Braga jako doktor Reyes była postacią kreowaną wedle oczekiwanych wytycznych, choć bez większego rysu indywidualnego, zapewne wskutek wprowadzonych zmian.
Mark Snow, kompozytor zapewniający dreszcze, ciarki i gęsią skórkę, starał się wprowadzić ścieżkę dźwiękową odpowiadającą wybranemu gatunkowi. Jednocześnie, muzyka towarzyszyła historii niejako obok - wyraźny sygnał budujący napięcie, lecz obraz nie współgrał z tonami. Trudno też jednoznacznie określić czas akcji.
Dyskusja o bohaterskich czynach mutantów wskazuje na linię czasową po "X-men: przeszłość, która nadejdzie", natomiast na ekranie starego telewizora w akcji walczyła dzielna Buffy Summers (Sarah Michelle Gellar).
Jakikolwiek pomysł na tę grupę bohaterów mają twórcy, lepiej, aby następnym razem dobry scenariusz zrealizowali z dala od światłych umysłów pełnych własnych idei na dobry film.