Nie sposób porównać „Zaćmy” Ryszarda Bugajskiego do antykomunistycznego „Przesłuchania”, najgłośniejszego filmu reżysera. Ponownie przygląda się brutalności komunistycznej dyktatury, by tym razem nakreślić sylwetkę Krwawej Luny, stalinowskiej dręczycielki, i jej wewnętrznej przemiany. Tym razem jednak dochodzi do swoistego rewersu, a dokładnie do odwrócenia ról. W przeciwieństwie do „Przesłuchania” to przedstawicielka komunistycznej władzy jest przepytywana przez osoby wrogo nastawione do jej poglądów, bądź wcześniejszych poczynań.
Od 1945 roku Julia Brystygierowa kierowała jednym z departamentów Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, zajmującym się m.in. walką z Kościołem. Według doniesień była sadystką bez skrupułów, lubującą się w torturowaniu młodych mężczyzn. Sypiała z najważniejszymi komunistami w państwie. Była kobietą wykształconą i uzyskała stopień doktora filozofii.
Bugajski serwuje nam epizod z życia zbrodniarki. Krwawą Lunę (w tej roli świetna Maria Mamona) poznajemy w momencie, gdy odwiedza na kilka dni zakład dla ociemniałych w podwarszawskiej miejscowości. Żąda spotkania z prymasem Polski, kardynałem Stefanem Wyszyńskim (Marek Kalita), którego represjonowała jako funkcjonariuszka UB. Może szuka rozgrzeszenia, a może tylko zrozumienia i spokoju. Wkracza władczo do klasztornej kaplicy, z nieodłącznym papierosem i stukającymi obcasami. Jednak najpierw będzie musiała się zmierzyć z duchami przeszłości i osobami, które nie dadzą jej zapomnieć, kim tak naprawdę jest.
Zbyt pretensjonalne metafory trącą zanadto kiczem. Nadmierna dosłowność potrafi wytrącić człowieka z równowagi, a z pomocą niefortunnych efektów specjalnych wzbudzić na twarzy mimowolny uśmiech. Na sam koniec dostajemy jeszcze przesadny patos, w postaci objawiającego się bohaterce Jezusa Chrystusa. Czy ją rozgrzesza? Tego nie wiemy. Bo jak sama Brystygierowa twierdzi, w Boga nie wierzy, a księdzu spowiadać się nie będzie.
Sama odtwórczyni głównej roli, Maria Mamona, zasługuje na gromkie brawa. Jej kreacja kobiety z pogranicza dwóch światów, okrutnego upiora i człowieka szukającego zrozumienia, jest wyważona perfekcyjnie. Partnerują jej Janusz Gajos w roli okaleczonego księdza oraz Małgorzata Zajączkowska jako siostra zakonna. Choć obsada jest świetna, a każda z postaci rzetelnie sportretowana, to nadmierna teatralność obrazu nie daje o sobie zapomnieć.
Mimo że Bugajski nie uchronił się przed kiczem, a miejscami wręcz trąci groteską, to w żadnym wypadku nie banalizuje komunizmu. Pokazuje barbarzyństwo PRL-u, równocześnie chcąc wniknąć w psychikę oprawczyni, która upajała się torturą i dręczycielstwem.