„Źdźbła trawy” (ang. „Leaves of Grass”) to tytuł zbioru wierszy Walta Whitmana, uznawanych za jego najważniejsze, a zarazem najbardziej kontrowersyjne i skandalizujące dzieło. Typowym bohaterem tych wierszy jest postać samotnego podróżnika, beznamiętnie pogrążonego w wierze, że równowaga i porządek są kluczem do szczęśliwego życia. Wspominam o tym, ponieważ nie sposób inaczej rozpocząć omawianie filmu „Leaves of Grass” Tima Blake’a Nelsona („Szara strefa”), który garściami czerpie z przemyśleń i utworów amerykańskiego poety.
Obraz opowiada historię braci Kincaidów, Billa i Brady’ego (w obu rolach Edward Norton). Pierwszy z nich to szanowany profesor filozofii, autor wielu znaczących artykułów i książek. Z kolei drugi to przestępca, handlarz marihuaną. Obaj nie widzieli się od wyjazdu Billa z rodzinnego Idabel i przez dwanaście lat nie utrzymywali ze sobą kontaktu. Wszystko zmienia się, kiedy Brady popada w finansowe kłopoty i nie jest w stanie spłacić zaciągniętej u jednego z narkotykowych dilerów pożyczki. Alternatywną opcję ma stanowić dla niego rozszerzenie działalności, czym mógłby odroczyć lub całkowicie zlikwidować swój dług. Jednak ze względu na swoją żonę i zbliżające się narodziny dziecka nie zamierza tego robić, a nawet chce się wycofać z nielegalnej działalności. Aby osiągnąć swój cel potrzebuje jednak pomocy brata bliźniaka, którego ściąga w rodzinne strony pod pozorem własnej śmierci.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy po spojrzeniu na opis czy obsadę filmu jest podwójna rola Edwarda Nortona („Iluzjonista”, „W cieniu chwały”). Aktora, którego niezwykle cenię i na którym jeszcze nigdy się nie zawiodłem. Tym bardziej byłem ciekaw, jak poradzi sobie z odegraniem dwóch skrajnie różnych ról w jednym tytule. I krótko mówiąc, mimo trudnego zadania, wypadł jak zwykle rewelacyjnie. Grał z polotem i niebywałym kunsztem, który budzi podziw szczególnie podczas porównywania obu postaci. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś inny mógł tak udanie odegrać te role. Niestety film to nie tylko gra jednego aktora, o czym przy okazji tego tytułu można się doskonale przekonać.
Napisany przez Tima Blake’a Nelsona scenariusz początkowo budzi ciekawość, jednak im dłużej ogląda się jego obraz, zaczyna w tym wszystkim brakować choćby odrobiny szybszego tempa. Czasem naprawdę trudno było mi się skupić na przedstawianych wydarzeniach, a moje myśli płynęły w zupełnie innych niż film kierunkach. Czasem zaś nie mogłem odwrócić wzroku od ekranu, dzięki nie zawsze przewidzianym zwrotom akcji. Także jak widać obraz jest poprzecinany licznym wzniesieniami i dolinami, co tylko potęguje pozostawiony po seansie niedosyt.
Czegoś w tym tytule zabrakło. Ale mimo wszystko nie żałuję, że poświęciłem dziewięćdziesiąt minut (z drobnym hakiem) na jego obejrzenie, bo mimo wszystkich niedociągnięć „Leaves of Grass” to całkiem udany film, a dla fanów Nortona pozycja wręcz obowiązkowa.