Jak wiadomo w Hollywood panuje moda na remake i sequel, nic więc w tym dziwnego, że Dave Mayers i Michael Bay w 2007 roku postanowili nakręcić nową wersję kultowego thrillera "Autostopowicz", jednak przypomina mi on noc, spędzoną z niezbyt urodziwą kobietą pod wpływem zbyt dużej dawki alkoholu.
Jim (Zachary Knighton) i Grace (Sophia Bush ) wyruszają nad jezioro, by wypocząć i spotkać się z przyjaciółmi. W czasie drogi dopada ich ulewa, przez którą omal nie potrącają człowieka stojącego na drodze. Nieznajomy, John Ryder (Sean Bean) prosi ich o podwiezienie do hotelu, Jim zabierając autostopowicza nie zdaje sobie sprawy z grożącego im niebezpieczeństwa...
Zastanawia mnie idea realizacji kolejnych remake'ów, które niemal zawsze odbiegają od poziomu pierwowzoru, przynosząc jedynie sukces tak wybitnym twórcom jak Christopher Nolan, potrafiącym nie tyle nadać produkcji powiewu świeżości, co zrewolucjonizować cały gatunek i nadać filmowi swój niezwykły artystyczny kunszt, podnosząc go niemal do rangi arcydzieła. Oglądając wytwór Meyersa doszedłem do trzech wniosków. Po pierwsze należy uważać na autostopowiczów, po drugie, jeśli zobaczę w tv "Autostopowicza", to zmienię kanał oraz co najważniejsze - twórcy mają widzów za idiotów. Zdecydowanie najsłabszym elementem produkcji jest tandetny scenariusz, który nawet jak na kino klasy B razi uproszczeniami, irracjonalizmem i głupotą. Irytuje przede wszystkim fakt, że twórcy traktują widza jakby był niedorozwinięty, usiłując przekonać nas co do swojego niekwestionowanego braku logiki, do takich "kwiatków" jak zestrzelenie helikoptera przez Rydera ze zwykłego pistoletu z ziemi, jego zdolności jasnowidzenia (bo jak inaczej mógł wyśledzić bohaterów ), czy wyrżnięcie przez niego całego posterunku. Przykłady licznych braków i przerysowań mógłbym mnożyć w nieskończoność, byłoby to jednak zbytnie pastwienie się nad tą produkcją. Jednak jeśli myślicie, że fabuła to najgorszy składnik scenariusza, to jesteście w błędzie! Przebijają ją mizerne dialogi, które co prawda są w filmie ograniczone do minimum, mimo wszystko wielokrotnie dręczą widza niedorzecznością. Najlepiej w ogóle nie zwracać na nie uwagi i wyciszyć dźwięk w telewizorze. Warto docenić twórców za to, że produkcja wyróżnia się zawrotnym tempem oraz utrzymującym się napięciem, powodującym niezwykle szybkie i dość przyjemne przemijanie seansu. Bawią rozpaczliwe próby zbudowania przez twórców klimatu i uczucia grozy.
Zastanawia za to fakt uproszczenia "Autostopowicza", zrealizowanie thrillera z elementami kina sensacyjnego i niemal całkowitego odarcia go ze strony emocjonalnej i psychologicznej. Meyers buduje swoją wizję filmu zgodnie ze szkołą producenta obrazu Michaela Baya. Na ekranie oglądamy bowiem mnóstwo wystrzałów i efektownych pościgów, lecz produkcji brakuje niezbędnej głębi, fantazji i polotu w realizacji. Reżyser zrezygnował z wykreowania tajemniczego, demonicznego, do szpiku kości złego i błyskotliwego psychopaty. Ryder jest po prostu destrukcyjną siłą, jednak niestety nie w służbie rozpowszechniania ogólnego chaosu, morduje "jedynie" każdego, kto stanie mu na drodze. Nie wybiera ofiar, to one dają złapać się na swoją niewinność, naiwność i dobroduszność. Zabijanie sprawia mu olbrzymią przyjemność, lubi decydować o losie innych, najlepiej w jak najbardziej sadystyczny sposób. Niestety w produkcji brakuje charakterystycznej konfrontacji (której najlepszym przykładem może być pojedynek pomiędzy Batmanem i Jokerem), bohater Beana po prostu ukatrupia kolejne osoby, nikt nie jest w stanie go powstrzymać. Ryder nie potrafi grać na emocjach widzów, nie sieje grozy każdym pojawieniem się na ekranie, nie przykuwa uwagi. Tak naprawdę nie interesuje nas, kim jest i co motywuje go do kolejnych morderstw, jest zagadką, której nie musimy rozwiązać.
Niewiele mam do powiedzenia o wybitnie kiepskim aktorstwie, które na czele z Seanem Beanem zawiodło na całej linii. Gwiazdor najwyraźniej czuje się już wypalony tymi wszystkimi kreacjami bandziorów i psychopatów. Osobiście nie pamiętam żadnej pozytywnej, pierwszoplanowej postaci zagranej przez niego. Nie potrafi wykrzesać z siebie niezbędnych umiejętności, uzewnętrznić emocji Rydera, nie ulegamy niezdrowej fascynacji jego zwyrodniałą naturą, jest najzwyklej w świecie banalnie nijaki, zbyt stonowany, zrównoważony i wyrachowany. Nie posiada tzw. psychopatycznego szaleństwa w oczach.
We wstępie porównałem "Autostopowicza" do nocy z niezbyt urodziwą kobietą po spożyciu zbyt dużej dawki alkoholu, zestawienie to nie jest bezzasadne. W czasie jego trwania wydaje nam się całkiem przyjemny, jednak na drugi dzień nie dość, że mamy kaca, to im mocniej przypomina nam się poprzedni wieczór, tym bardziej chcemy o nim zapomnieć, i to jak najszybciej.