Kenneth Branagh, cudowne dziecko brytyjskiego teatru i filmu, w 2007 roku zabiera się za wyreżyserowanie remaku filmu „Detektyw” (1972) na podstawie sztuki Anthony'ego Shaffera. Do współpracy zaprasza jeszcze trzech brytyjskich twórców: scenarzystę Harolda Pintera (laureata Literackiej Nagrody Nobla w 2005 roku) oraz dwóch aktorów: Michaela Caine'a oraz Jude’a Lawa. Tak powstaje „Pojedynek”. Film oryginalny, bardzo teatralny i mocno intrygujący.
Krótko o fabule, gdyż w „Pojedynku” nie odgrywa ona naczelnej roli. Warto też napomknąć, że mocno odbiega od swojego pierwowzoru. Andrew Wyke (Michael Caine) to popularny, odnoszący sukcesy zawodowe pisarz kryminałów. Życie prywatne Wyke’a nie jest tak samo udane, jak zawodowe. Od pisarza właśnie odeszła żona, która wybrała przystojnego, dużo młodszego początkującego aktora, Milo Tindle’a (Jude Law). W tej sytuacji Wyke zaprasza młodszego rywala do swojej posiadłości z zamiarem wciągnięcia Tindle'a w niebezpieczną grę. Wyke nie przewidział tylko, że początkujący aktor chętnie przyjmie reguły gry i okaże się nadzwyczaj wymagającym rywalem. Tak zaczyna się tytułowy pojedynek.
„Pojedynek” to film dwóch aktorów. Dosłownie i w przenośni. Dosłownie, gdyż na ekranie przez niespełna 90 minut widzimy tylko Caine’a i Lawa. W przenośni, ponieważ w filmie twórcy „Wiele hałasu o nic”, aktorstwo stoi na niebotycznie wysokim poziomie. Michael Caine wcielający się w rolę Wyke'a, potwierdza swoje rzemiosło aktorskie (smaczku dodaje fakt, że to właśnie on 35 lat wcześniej wcielił się w rolę Tindle'a w „Detektywie”). Jude Law natomiast wznosi się na wyżyny swojego talentu. Razem tworzą świetny duet, który napędza się nawzajem. Caine i Law rozkoszują się swoimi rolami. Ich postaci są tak napisane, aby ci dwaj Brytyjczycy mogli pokazać paletę swoich umiejętności i znakomity warsztat aktorski. Ich postaci są z lekka przerysowane, zaś ich gra czasem staje się wręcz teatralna. W fabule dosyć szybko pojedynek przestaje być walką o kobietę, a staje się rozgrywką dwóch mężczyzn, którzy nawzajem siebie fascynują i intrygują. Wyke jest pisarzem - uwodzicielem słowa. Tindle jest aktorem - uwodzicielem ekranu. Pojedynek, jaki toczą, nie dzieje się tylko na płaszczyźnie fabuły, ale także na płaszczyźnie aktorskiej. I jest on bardzo twórczy, i wyrównany. A niedopowiedziane zakończenie pozwoli widzowi zdecydować, kto w jego mniemaniu jest zwycięzcą.
Starcie tych dwóch mężczyzn toczy się w niezwykłej scenerii. W domu Wyke’a, który urządziła jego żona (to jej jedyna, ale mocno zaznaczona obecność w filmie). Wnętrze domu jest bardzo nowoczesne, ascetyczne, chłodne, niepokojące, wręcz nierzeczywiste. W domu pisarza zauważyć można także wszechobecność kamer, które potęgują uczucie zagrożenia i zamknięcia, ale też przypominają o tym, że to, co widzimy, to zręczna manipulacja twórcy, zwykła fikcja. Postaci cały czas są w obiektywie kamery. Cały czas trwa przedstawienie.
Kenneth Branagh bardzo ryzykował. Z założenia stworzył bardzo sztuczny, teatralny film, i o dziwo bardzo udany. Nie dla każdego, ale na pewno dla tych, którzy lubią czasem w kinie odnaleźć coś innego. W „Pojedynku” liczy się forma, nie treść. Jest to eksperyment formalny Branagha, który na moment nie pozwala nam bezpiecznie wejść w świat przedstawiony i w niego uwierzyć. Cały czas mamy świadomość tego, że oglądamy film. Ze znakomitym aktorstwem, intrygującą scenografią, świadomą reżyserią i bardzo dobrym, otwartym zakończeniem. Ale jednak tylko film.
„Pojedynek” stworzyli pasjonaci sztuki i mam nieodparte wrażenie, że to właśnie sam proces twórczy był celem samym w sobie. Ale to nie zmienia faktu, że produkt końcowy tego procesu jest godny uwagi.