„Śniadanie do łóżka” to kolejna polska komedia, na którą
widz wybiera się z nadzieją, iż może wreszcie udało się zrobić twórcom coś
śmiesznego. Zazwyczaj wymagania nie są wielkie. Każdy kto obejrzał w ostatnich
latach takie „hity” i „najśmieszniejsze komedie roku” jak: „Dlaczego nie”,
„Ciacho”, „Tylko mnie kochaj” czy „Randka w ciemno” nie może mieć wygórowanych
wymagań. Jednak po obejrzeniu „Śniadania do łóżka” nasz światopogląd zmienia
się diametralnie. Okazuje się bowiem, iż żeby nakręcić w Polsce komedię, na
którą przyjdą widzowie, wystarczy: kilka przebojów disco polo, przerwa między
przednimi zębami (niezwykle modna obecnie diastema), atakujące na każdym kroku
billboardy i jak najbardziej przewidujący i niezaskakujący scenariusz, nie
wymagający absolutnie żadnego wysiłku intelektualnego.
To wszystko mieszamy ze sobą, dorzucamy jeszcze „niezwykle
zabawnego” polskiego aktora komediowego Piotra Adamczyka oraz jakąś uroczą
niewiastę, w której mógłby zakochać się główny bohater (w tym wypadku Małgorzata
Socha, ale czy to ważne?) oraz postać geja, gdyż jak wiadomo obecnie bez
motywu homoseksualizmu nie może powstać żadna polska komedia. I takową właśnie
mieszankę, a raczej grupkę uroczych aktorów zbieramy na planie filmowym, by w
około dwa tygodnie (sądząc po efektach) nakręcić film. Montaż również nie zajmuje
zapewne zbyt wiele czasu. Ten przepis na udaną polską komedię zdają
się stosować w ostatnich latach wszyscy polscy reżyserzy, dlatego uzyskujemy
efekt niezwykłego wzajemnego podobieństwa tworów komediowych ostatnich lat.
„Śniadanie do łóżka” nie jest filmem, który powstał dla
wyższych celów artystycznych czy też społecznych. Nie powstał też aby bawić,
bo w takim wypadku musiałby ów film posiadać coś, co wydaje się nieodzowne,
czyli humor. Doszukując się dalej celu powstania owej produkcji, przychodzi mi
do głowy jedynie, iż być może reżyser chciał przypomnieć o konieczności
jedzenia najbardziej wartościowego posiłku dnia, jakim jest śniadanie.
Ewentualnie, choć jest to tylko złośliwa insynuacja, mogło chodzić o cel czysto
komercyjny. I tu należą się brawa. Reżyser sprawnie wykorzystał prawa rynku: im
ładniejsze opakowanie, tym większa szansa na sukces sprzedaży. Kto by się martwił, że w środku znowu jakaś tania, do niczego nieprzydatna chała.