Miałem pewien problem z wystawieniem oceny temu filmowi, dopóki nie uświadomiłem sobie jednego, istotnego faktu: przez pierwsze 45 minut projekcji nie zaśmiałem się nawet raz. A potem nie było wcale lepiej.
Intryga jest prosta i doskonale pasuje do schematu „komedii o kumplach pakujących się po uszy w kłopoty”. Oto trzech kolegów ze szkolnej ławy – od dawna dorosłych i ustatkowanych – siedzi w barze i spędza czas na narzekaniu na swoich przełożonych. Jeden żartuje, że powinni wymyślić jakiś sposób, żeby pozbyć się szefów raz na zawsze. Bardzo szybko wszyscy dochodzą do wniosku, że sytuacja w pracy stała się dla nich o wiele zbyt nieznośna i głupi żart należy wprowadzić w życie.
Pierwszym i najważniejszym atutem „Szefów” jest obsada. Panowie obsadzeni w trzech głównych rolach nie są może wielkimi aktorami, za to z pewnością posiadają pewien talent komediowy i umiejętność zjednywania sobie sympatii widzów, dzięki czemu cały film ogląda się w zasadzie bezboleśnie i można nawet zaryzykować odrobinę sympatii dla bohaterów (może poza jednym momentem, który w scenariuszu znalazł się wyłącznie po to, by zakończenie mogło być odpowiednio efektowne i „trzymające w napięciu”). Gdyby scenarzysta napisał im lepsze dialogi, może nawet byłoby się z czego pośmiać.
Również gwiazdy obsadzone w rolach okropnych szefów dobrze wywiązują się ze swoich obowiązków, choć nie wkładają zbyt wiele wysiłku w ich wykonywanie. Grają przyzwoicie i to wszystko. Jak to gwiazdy w epizodach. Jedynie Jamie Foxx w roli bandyty o dźwięcznym nazwisku Motherfucker Jones jest po prostu wyśmienity. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Chylę czoła przed jego wszechstronnym talentem.
Niestety przyzwoite aktorstwo nie wystarczy, żeby uczynić film dobrą komedią, czy w ogóle czymkolwiek dobrym. Przez większą część seansu, owszem, uśmiechałem się (z sympatii?), za to śmiałem się nie więcej niż pięć czy sześć razy. Dla porządku należy nadmienić, że był na sali człowiek, który wybuchał śmiechem znacznie częściej, bo przy niemal każdej kwestii z seksualnym podtekstem. Też lubię humor dla dorosłych, jednakowoż wolę, kiedy jest on zabawny.
Fabuła jest w ogromnej części do bólu przewidywalna. Zwroty akcji, owszem, zdarzają się, są jednak na tyle rzadkie, że każdy z nich zaskakuje samym faktem wystąpienia. Kolejne perypetie bohaterów dają się z dużą dokładnością odgadnąć z dziesięciominutowym wyprzedzeniem. Ale może tak się teraz robi komedie?
Przy tym jeden pomysł wydawał się mieć olbrzymi potencjał, a wykorzystano go marnie: w filmie dość często pojawiają się otwarte nawiązania do innych filmów. Mogły być zabawne, mogły być zaskakujące, niestety są jedynie ładnym ozdobnikiem dla widzów, którzy zdołają je zauważyć i docenić. Szkoda. Równie często pojawia się wzmiankowany pikantny humor, jednak on również okazuje się kiepskim pomysłem – żarty są mało śmieszne, a jest ich wystarczająco dużo, by film przestał nadawać się dla dzieci. Znowu szkoda.
Czy w takim razie warto pójść na ten film do kina? Nie sądzę, niespecjalnie potrafię sobie wyobrazić dobry powód. Nie jest zbyt zabawny, nie ma dobrej fabuły, nie zachęca do żadnych przemyśleń, nie jest ani efektowny, ani emocjonujący, niczego nowego nie wnosi do swojego gatunku. Być może warto poczekać, aż trafi na płyty, i obejrzeć z kolegami przy piwie. Chociaż na taką okazję da się już teraz znaleźć kilka lepszych propozycji.