Gdy w 1993 roku film ten wchodził na ekrany kin, na świecie zapanowała dinozauromania. Rewolucyjny pod względem efektów specjalnych obraz Stevena Spielberga wywołał intensywną, acz krótkotrwałą reakcję napędzającą koniunkturę na wszystko, co związane było z prehistorycznymi gadami (gry komputerowe, gadżety, publikacje). Będąc wówczas kilkuletnim chłopcem także połknąłem bakcyla, który zapoczątkowało obejrzenie „Parku Jurajskiego”. Po latach film fascynuje jednak znacznie mniej.
Ekscentryczny miliarder, John Hammond, tworzy na prywatnej wyspie osobliwy park, w którym dinozaury zostają przywołane do życia. Odtworzone dzięki przełomowym odkryciom genetycznym gady mają stać się żywą atrakcją przyciągającą miliony ludzi z całego świata. Wcześniej jednak Hammond musi zdobyć pozwolenie na otwarcie parku dla publiczności, w związku z czym zaprasza na wyspę grupkę naukowych znakomitości, w nadziei uzyskania aprobaty zainstalowanych tam środków bezpieczeństwa. Splot wydarzeń sprawia, że dinozaury wydostają się na wolność…
Tym, co w czasie premiery przede wszystkim decydowało o wyjątkowości dzieła Spielberga, były powalające wówczas efekty specjalne. Zachwycano się wyglądem dinozaurów, ich wiernym i naturalnym przedstawieniem, co zaowocowało zasłużonym Oscarem. Trzeba przyznać, że warstwa wizualna „Parku Jurajskiego” także dziś budzi uznanie. Wprawdzie nie wszystkie stworzenia wyglądają aż tak „prawdziwie” (postęp techniczny zmienia postrzeganie), ale w zdecydowanej większości nie ma się do czego przyczepić, gdyż fachowcy z firmy Industrial Light & Magic wykonali kawał dobrej roboty. Budżet produkcji ($63 mln) z całą pewnością został należycie wykorzystany, ponieważ jej cała strona techniczna stoi na wysokim poziomie. Oko cieszą ładne, plenerowe zdjęcia, w ucho wpada zgrabny motyw przewodni. Fabryka Snów w całej okazałości!
Scenariusz filmu oparty został na motywach powieści Michaela Crichtona, współodpowiedzialnego zresztą za skrypt. Każdy, kto miał do czynienia z dziełami tego nieżyjącego już twórcy wie, że był on miłośnikiem zagłębiania się w rozmaite detale ze świata zaawansowanej nauki. Obraz Spielberga – głównie w początkowych minutach – także nie jest pozbawiony tego typu dywagacji, choć przedstawionych w przystępny sposób. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że później „Park Jurajski” staje się filmem raczej przygodowo-familijnym, ma się wrażenie, iż te „wprowadzające” fragmenty tylko nużą, niepotrzebnie odwlekając akcję „właściwą”, czyli polowanie gadów na ludzi. Nie twierdzę jednak, że scenariusz powinien pominąć tego typu sceny, uważam jedynie, iż mogły być one trochę bardziej skondensowane, głównie dlatego, że w gruncie rzeczy jest to dość lekki i rozrywkowy film, który zdecydowanie lepiej odbiera się od momentu ataku dinozaurów. Oglądając „Park Jurajski” jako dziecko nie zwracałem uwagi na te mankamenty – wówczas liczyły się tylko brachiozaury, tyranozaury i welociraptory…
W moim odczuciu film Stevena Spielberga zalicza się do tego typu obrazów, które uwielbia się będąc młodziutkim widzem, lecz przy kolejnym podejściu, po latach, już się nimi nie zachwyca. Niemniej jednak warto „Park Jurajski” obejrzeć, zwłaszcza w towarzystwie dziecka. Jego otwarta buzia w trakcie seansu gwarantowana.