Wyobraźcie sobie, że budzicie się w zupełnie obcym miejscu, nie wiedząc, jak się w nim znaleźliście. Nie wiecie nawet, jaki jest dzień, czy nawet godzina. Jesteście przykuci do ściany, leżąc na starym materacu, w piwnicy, która jest wam przychylna jedną małą żaróweczką. Zostajecie skonfrontowani ze stwierdzeniem, że świat przestał istnieć. Nie ma niczego, wszystko, co było przestało istnieć, a wy jesteście zamknięci w jedynym znanym ocalałym bunkrze. Waszym „gospodarzem” jest podstarzały amator survivalu, który święcie wierzy w to, co wam mówi. Co zrobicie? Spróbujecie się wyrwać z okowów łańcuchów i zobaczyć wszystko na własne oczy? Czy może spokojnie przyjmujecie to do wiadomości? Na tym założeniu oparł się film „Cloverfield Lane 10”.
Fabuła filmu oparła się na wyjątkowo hermetycznym świecie, w którym występuje zaledwie kilka scenografii. Jakże mogłoby być inaczej, jeśli mowa o filmie dziejącym się w bunkrze, co wymusza małą przestrzeń do operacji obrazem. Na tym tle, odbiorca może poczuć się nieco zagubiony, przynajmniej przez pierwsze kilkanaście minut filmu. Kiedy już zostaniemy zaznajomieni ze światem, który ma nas pochłonąć, zaczyna się akcja właściwa. Negacja zastanego stanu rzeczy, przez główną bohaterkę jest rzeczą zrozumiałą, nikt nie przyjmie łatwo informacji, że świat, który znał, dawno nie istnieje. Prowadzi to do lekkomyślnych prób dotarcia do prawdy, które w zderzeniu z wyjątkowo trudnym charakterem właścicielem bunkra, prowadzą do sytuacji skrajnych. Widz w oczywisty sposób stara się kibicować uwięzionej osobie, ale argumenty drugiej strony są na tyle silne, że w pewnym momencie zaczyna się wątpić w obraną stronę. Zarówno uwięziona, jak i właściciel bunkra mają ogrom argumentów ku swojej racji, to jak zdecyduje widz, i tak nie jest ważne, kiedy nadchodzi finał filmu.
Nie wiedzieć czemu „Cloverfield Lane 10” przypominało mi pierwsze sceny z „Cube”, gdzie po ocknięciu, bohater nie wiedział nic poza tym, że coś tu jest bardzo nie tak i że nie leży we własnym łóżku. Minimalizm scenografii pozwolił twórcom na zabawę w znaczeniowość, która w tym filmie łapie widza, co kilka scen. W zasadzie, scenografia, odegrała większą rolę w „Cloverfield Lane 10” niż by się mogło zdawać. Za twarzami aktorów można dojrzeć obrazy nawiązujące do różnych teorii spiskowych, dialogi w łatwy sposób przekazują coś podprogowego, a na sam koniec widz zostaje uderzony finałem filmu prosto w twarz. Przypomina mi się pewien francuski komiks „Metal Hurlant” z 1974 roku, zrealizowany później jako miniserial, a konkretnie tom „Shelter Me”. Zbieżność fabuły i kontekstu wydaje się nad wyraz dziwna. Pomimo tego czuć w filmie powiew świeżości, przede wszystkim za sprawą operowania rozbieżnymi charakterami głównych bohaterów. Strach i uległość spotyka się z władzą absolutną i wymuszonym siłą szacunkiem. Walka pomiędzy tymi siłami narasta przez cały przebieg filmu, by wreszcie znaleźć ujście w postaci, której nikt się nie spodziewał. „Cloverfield Lane 10” jest łamigłówką od samego początku do końca, dzięki czemu widz przez cały seans jest zmuszony do walki z własnymi przemyśleniami. Odpowiedź na pytanie: kto ma rację, zdaje się być w zasięgu ręki, ale tylko pozornie.
„Cloverfield Lane 10” dzięki wyśmienitej produkcji całości okazało się filmem totalnym, takim, który pochłania widza nie w wizualnych orgazmach, ale intelektualnych grach wstępnych. Finał jest możliwy, tylko jeśli zostanie osiągnięty poprzez wielce satysfakcjonującą grę wstępną.
John Goodman, pokazał, że jeszcze ma w sobie to coś, coś co nie skreśla go z listy topowych aktorów Hollywood. Najnowszą rolę wybrał wyjątkowo dobrze, bo już dawno nie było filmu sci-fi, który tak bardzo pokazałby, że ten gatunek jeszcze nie umarł. Wykonał swoją pracę na medal, czym mnie zaszokował. Uwierzyłem jego postaci, chociaż mogłem jej czasem nie rozumieć.
„Cloverfield Lane 10” to film wart polecenia przede wszystkim osobom lubującym się w klimatach postapokaliptycznych, zwanych inaczej prepersami, ale jest też dużo miejsca dla fanów kina minimalistycznego, operującego kilkoma tylko scenografiami. Zdecydowanie warto obejrzeć ten film, który obudził dawne wizje końca świata, w wymiarze relacji człowiek-człowiek.