Jak twierdzi główny bohater „Czasu na miłość”, recenzenci są jak prostytutki, codziennie wykonując swoją pracę, przestają czerpać z niej satysfakcje. Nie potrafią cieszyć się chwilą, ekscytować czymś, co w wielu wypadkach wykonują zawodowo bądź półzawodowo. Jednak dobre kino zawsze się obroni, o czym możemy się przekonać oglądając absolutnie genialną „Czas na miłość”.
Po pewnym wyjątkowo kiepskim sylwestrze, ojciec (Bill Nighy) zdradza Timowi (Domhall Glesson) tajemnicę: mężczyźni w ich rodzinie mogą podróżować w czasie. Tim nie może zmienić historii, ale może zmienić to, co przytrafia mu się w życiu – więc decyduje się uczynić świat lepszym miejscem, znajdując sobie dziewczynę. Nawet z niezwykłymi umiejętnościami nie jest to łatwe, ale gdy Tim spotyka Mary (Rachel McAdams) zakochuje się po uszy. Niefortunny wypadek w czasie podróży w czasie sprawia jednak, że… nigdy się nie spotkali. Tim musi więc spotkać Mary po raz pierwszy jeszcze raz… i jeszcze raz… i jeszcze raz, aż ostatecznie zdobędzie jej serce…
Recenzenci z każdym oglądniętym filmem stają się co raz bardziej cyniczni, obiektywni i w pewnym sensie wyrachowani. Oglądane obrazy przestają ich cieszyć, trudniej doprowadzić ich do wzruszenia. „Czas na miłość” Richarda Curtisa to rzadki przykład kina poruszającego, zabawnego, a zarazem nieszablonowego.
Curtis nakręcił dzieło niezwykle sentymentalne i emocjonalne, wielokrotnie doprowadzając widza do silnego wzruszenia oraz łez spowodowanych przygnębiającymi wydarzeniami rozgrywającymi się na ekranie. Reżyser przybiera w swoim filmie pewną konwencję komediodramatu science-fiction, w którym podróże w czasie stanowią pewnego rodzaju emocjonalne retrospekcje, pozwalające obserwatorowi zrozumieć główną dewizę filmu, zgodną ze starożytnym „carpe diem” nakazującym wykorzystywać każdy dzień jakby był naszym ostatnim. Każda chwila naszego życia jest dla reżysera wyjątkowa i unikalna, tylko od nas zależy jak ją przeżyjemy. Curtis przedstawia w swoim obrazie również najważniejsze wartości jakimi są wielka miłość, siła przyjaźni, rola rodziny oraz satysfakcje z wykonywanej pracy. To pewna recepta twórcy na życie idealne, pojmowane w literaturze jako koło życia.
Curtis nie kombinuje z fabułą. Brak w niej zaskakujących zwrotów akcji, czy szokujących rozstań. Scenarzyści oferują widzowi wzruszający romans przyprawiony genialną szczyptą brytyjskiego humoru. Na ekranie, pomimo podróży w czasie, obserwujemy prozę życia dwójki szczęśliwych bohaterów. Nie jest to natomiast kolejna przelukrowana historia rodem z Fabryki Snów, bowiem widzimy w niej zarówno szczęście narodzin, jak i dramat śmierci. To wszystko sprawia, że pomimo elementów science-fiction „Czas na miłość” to niezwykle realistyczna historia.
Na uwagę zasługują genialne, wielowymiarowe kreacje aktorskie. Rewelacyjny jest przekomiczny Domhall Gleeson, który każdej kolejnej scenie nadaje szczyptę humoru oraz charakterystycznego kolorytu. Uwagę widza przykuwa również ujmująca Rachel McAdams, która w kolejnym obrazie potwierdziła swój niezwykły talent komediowy, kreując zarówno wyrachowane (jak w „O Północy w Paryżu”), jak i niezmiernie emocjonalne, sympatyczne dla widza kobiety. Nie należy zapominać również o genialnym Billu Nighy, który jeszcze nigdy nie był tak ciepły, tworząc postać ojca, o którym marzy każdy dzieciak. Warto zauważyć, że twórcy przedstawili głównych bohaterów jako zwykłych ludzi, nie wyróżniających się na tle społeczeństwa ani pozycją, ani wspaniałą, pociągającą aparycją. Pozwala to w znacznym stopniu osadzić wydarzenia rozgrywające się na ekranie w realiach rzeczywistości.
„Czas na miłość” to niezwykle klimatyczna i wyrafinowana produkcja. To jeden z obrazów, o których opowiadamy i polecamy je znajomym, a oni przekazują go innym. Najważniejszą zaletą dzieła Curtisa jest to, że po seansie widzowi robi się na sercu cieplej, ponownie docenia najważniejsze wartości w swoim życiu oraz przypomina sobie, że prawdziwa miłość, choć nie zawsze jest idealna, to jednak może być zwykła i codzienna. „Czas na miłość” to kino, przy którym nie jeden z widzów będzie na przemian płakał i śmiał się. Gorąco polecam!