Na najnowszy film Sama Raimiego czekałam z wielką niecierpliwością. Ten stan potęgował fakt, że reżyser zajął się produkcją z gatunku fantastyki, czyli mojej ulubionej dziedziny. Do tego Sam Raimi to dobry reżyser, który ma ciekawe pomysły i przeważnie tworzy bardzo dobre filmy (wystarczy wspomnieć trylogię „Spiderman” czy „Wrota do piekła”). Teraz przyszedł czas na „Oza: Wielkiego i Potężnego”.
Oz jest magikiem. Pracuje w wędrownym cyrku i ledwo wiąże koniec z końcem. Jednak jego podboje miłosne to zupełnie inna sprawa. Oz kocha każdą kobietę, potrafi flirtować i… tworzyć sobie wrogów. Właśnie przez jednego z zawistników bohater ląduje w oku cyklonu, które przenosi go do magicznej krainy.
Bardzo cenię sobie grę Jamesa Franco – widziałam wiele filmów, w których grał i za każdym razem coraz bardziej mnie zaskakuje. W „Oz: Wielki i Potężny” wzniósł się na szczyt swoich możliwości, pokazał, że nie jest tylko przystojniakiem z Hollywood. Tą rolą udowodnił, że należy się z nim liczyć jako aktorem. James był zdecydowanym numerem jeden tej produkcji – co wcale nie jest takie oczywiste. To że grał protagonistę nie oznacza, że musi być najlepszy. Bardzo często zdarza się tak, iż główna postać zostaje przysłonięta przez grę aktorów pobocznych. Tym razem tak się nie stało. Franco zdecydowanie uplasował się na podium.
Moje serce należało jednak do kogoś innego – do dziewczynki z porcelany. Tak charakternej postaci po prostu nie da się nie lubić. Lubię silne postaci, a dziewczynka zdecydowanie należy do tej kategorii. Dodała filmowi barwy i charakteru.
Niewątpliwym plusem produkcji są efekty specjalne i… baśniowa kolorystyka. Film zaczyna czarnobiała sekwencja. Dopiero kiedy główny bohater trafia do krainy Oz, produkcja ożywa, nabiera barwy. Jeżeli „Życie Pi” urzekło Was swoją kolorystyką, „Oz” również przypadnie Wam do gustu. Barwy wprost urzekają, hipnotyzują. A efekty specjalne tylko potęgują to piorunujące wrażenie.
Wiem, że film ten jest swego rodzaju bajką, w której dobro musi wygrać. Jednak czegoś mi zabrakło. Historia była za bardzo nijaka, przez cały film dryfowałam. Nie czułam ekscytacji, nie wczuwałam się w sytuacje bohaterów. Po prostu biernie oglądałam produkcję. Płynęłam spokojnym strumykiem. Brakowało mi wirów, wodospadów, czegoś, co mną wstrząśnie. Spodziewałam się więcej po tym filmie.
Nie oznacza to, że produkcja jest zła. Nie. Każdy powinien obejrzeć ten film, bo warto. Niestety „Oz” to taka kolorowa wydmuszka – barwna na zewnątrz, a w środku pusta. Może to wina marketingu? Naobiecywali niestworzonej historii, która w rzeczywistości nie wyróżnia się na tle innych sobie podobnych? Nie wiem. Wiem natomiast to, że mogło być ciekawiej, żywiej. A tak jest tylko kolorowo.