„Symetria” po raz pierwszy zaistniała w 2003 roku na FPFF w Gdyni, gdzie otrzymała Nagrodę Dziennikarzy. To wyróżnienie tym bardziej należy docenić, ponieważ reżyserem (a zarazem scenarzystą i scenografem) obrazu jest człowiek, który nie ukończył żadnej szkoły filmowej. Konrad Niewolski, bo o nim mowa, przy tworzeniu „Symetrii” miał w ręku jednak niezaprzeczalny atut – własne doświadczenia z półrocznego pobytu w więzieniu. Te przeżycia miały oczywiście ogromny wpływ na autentyczność i realizm filmu, który wstrząsa i nikogo nie pozostawia obojętnym.
Bohaterem jest 26-letni Łukasz (Arkadiusz Detmer) – bezrobotny absolwent wyższej uczelni. Wracając pewnego wieczoru z kina, zostaje zatrzymany przez policję pod zarzutem napaści na staruszkę. Na rozpoznaniu kobieta wskazuje właśnie Łukasza, jako sprawcę przestępstwa. Oskarżony nie ma żadnego alibi - biletu nie zachował, a do kina zawsze chodzi sam. Trafia więc do aresztu śledczego, gdzie pozostanie do czasu sprawy sądowej. Przebywając w celi przejściowej, Łukasz poznaje jasny podział więźniów na „gitów” (więzienna elita) i „frajerów” (nazwa mówi wszystko). Kiedy wychowawca zamierza umieścić go na „frajerni” („tam będzie panu najlepiej”), bohater upiera się, by grypsować. Tak też trafia do „sztywnej” celi, w której przebywa piątka innych osadzonych. Przerażony Łukasz uczy się specyficznych zasad i zachowań, poznaje zupełnie inny świat, w którym musi się jasno określić. Z czasem akceptuje więzienne życie, staje się „gitem” i zyskuje szacunek towarzyszy z celi. Jednak najtrudniejszy wybór dopiero przed nim...
„Symetria” to mocny film. Mocny w swojej wymowie, gdyż wbrew pozorom wcale nie epatuje brutalnością. Tutaj nie trzeba było jej stosować, by zaszokować widza, ponieważ już sama historia Łukasza jest dość przerażająca: przeciętny młody człowiek, który mimo braku konkretnych dowodów zostaje umieszczony w więzieniu. Początkowo jeszcze się łudzi, że szybko wyjdzie na wolność, że to po prostu jakaś pomyłka, że adwokat mu pomoże. Ale cała sprawa wkrótce bardzo się komplikuje, kiedy staruszka (ofiara napadu) umiera na wylew, a prokurator zamierza postawić Łukaszowi zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Bohater załamuje się, próbuje samobójstwa, jednak nie jest w stanie zrobić decydującego kroku. Od tego momentu zachodzi w nim całkowita przemiana, uświadamia sobie, iż – paradoksalnie – to właśnie w więzieniu może być „kimś”, może być zauważony, podczas gdy na wolności był nikim. Czy się poddał? Raczej zobojętniał, co świetnie pokazuje scena rozmowy z adwokatem, kiedy to obrońca informuje Łukasza, że pojawiła się duża szansa na wyciagnięcie go z więzienia. Zamiast radości, na jego twarzy nie widać żadnych emocji, bez słowa wstaje i wraca do celi. Jest „gitem”...
Na duże brawa zasłużyli aktorzy. Arkadiusz Detmer przed „Symetrią” nie zapisał się w pamięci widzów żadną szczególną kreacją (grywał głównie epizody w serialach), zaś w filmie Niewolskiego spisał się świetnie. Łukasz to zwykły człowiek, może trochę autsajder (bezrobotny inteligent mieszkający z matką). W moim odczuciu rola Detmera nabiera na wyrazistości od momentu wspomnianej próby samobójczej. Po niej bohater staje się pewniejszy siebie, co wyraża inny już sposób poruszania się (do tej pory przygarbiony ze spuszczoną głową), zdecydowane spojrzenie czy zmiana zachowania w stosunku do Romana (nieżyjący już Janusz Bukowski) – starszego kolegi z celi. Detmer stworzył postać autentyczną do tego stopnia, iż obserwując losy Łukasza nabieramy przekonania, że każdemu z nas mogłoby się coś podobnego przydarzyć - wystarczy jedynie znaleźć się w niewłaściwym miejscu i czasie.
Równie przekonująco wypadli pozostali aktorzy z czołówki obsady. Borys Szyc jako cwaniakowaty Albert budzi u widza lekką sympatię, a jego gra jest tak naturalna, jakby aktor prywatnie obracał się w podobnym towarzystwie (charakterystyczne gesty, głos, spojrzenie).
Także rola „Kosiora” wydaje się być stworzona właśnie dla Mariusza Jakusa. To właśnie „Kosior” bierze pod swoje skrzydła „świeżaka” (czyli Łukasza) i uczy go więziennych reguł. Ma charyzmę, jest szanowany i widz odbiera go raczej pozytywnie, ale nie można zapominać, że w imię zasad jest w stanie zabić (jak mówi o byłym wspólniku: „zaczął kombinować na boku, to go uspokoiłem”).
Niezwykle intrygującą postacią jest Dawid (Andrzej Chyra) – wykładowca uniwersytecki, który dokonał samosądu na gwałcicielu swojej żony. Ze względu na charakter zbrodni jest on darzony szacunkiem zarówno przez osadzonych, jak i przez „klawiszy”. Dawid zawsze pozostaje z boku, jest jakby nieobecny („mnie tu nie ma”), przez co budzi lekką zazdrość u pozostałych więźniów. Nie żałuje swojego czynu, jest przekonany, że postąpił słusznie („zbrodnia za zbrodnię, bez względu na motyw”), ale jednocześnie wie, iż musi za to odpokutować, dlatego też sam zgłosił się na policję. To właśnie po rozmowie z nim, Łukasz zauważa sens w poniesionej przez siebie karze...
Kończąc ten wątek dodam, iż wszechobecna w „Symetrii” jest grypsera (swoiste słownictwo „gitów”), której zrozumienie początkowo może nastręczać sporych trudności, ale bez niej produkcja straciłaby wiele na wartości, o autentyczności nawet nie wspominając. Choć jak stwierdził sam reżyser, grypsera, którą posługują się aktorzy, to jedynie namiastka...
Film prezentuje się wybornie także od strony technicznej. Zdjęcia Arkadiusza Tomiaka oddają klaustrofobiczny, duszny klimat więzienia. Kamera płynie przed/za bohaterem wzdłuż wąskich, obdrapanych korytarzy, razem z nim wchodzi do celi i z nim też wychodzi (w 99% czasu projekcji kamera jest tam, gdzie przebywa Łukasz). Znakomite są też ujęcia więziennych murów, gdzie dużą rolę odgrywa umiejętne wykorzystanie światła i cienia. Warto zaznaczyć, że „Symetria” kręcona była w prawdziwym areszcie śledczym na warszawskiej Białołęce, a co za tym idzie, zdjęcia są niesamowicie realistyczne.
Z obrazem doskonale współgra muzyka Michała Lorenca. Ten ceniony kompozytor stworzył oszczędną, ale bardzo klimatyczną ścieżkę dźwiękową, która moim zdaniem jest cichym bohaterem filmu i niejednokrotnie wzbudza u widza silne emocje.
Całości dopełnia reżyseria Niewolskiego. Twórca pokazuje więzienie takim, jakim zapewne jest (w końcu sam wie to najlepiej). W swoim filmie nikogo nie osądza, nie wybiela, ale też nie oczernia. To oczywiście truizm - życie za murami jest inne, a żeby przetrwać i zyskać szacunek, trzeba pokazać swoją wartość. Dzieje się to jednak na zasadach różnych od tych, jakie istnieją w cywilizowanym świecie. W tym bym właśnie doszukiwał się tytułowej symetrii. Naprawdę warto zobaczyć!