Guillermo del Toro posiada w swoim dorobku niesamowite produkcje, które przyciągają uwagę widza i hipnotyzują go. Niestety nie każdy film sygnowany nazwiskiem reżysera okazuje się perełką godną polecenia. I o ile często zdarza się, jak choćby w przypadku „Pacific Rim”, że odbiorcy obrazów Guillermo del Toro dzielą się na dwie grupy, tych, którzy kochają daną produkcję i takich, co jej nie doceniają, o tyle, jeżeli chodzi o najnowszą produkcję, owe zdania już nie są tak podzielone. „Crimson Peak” to film dość nieudany, nieprzemyślany i bardzo przewidywalny.
Początek historii jest rodem wyjęty z jakiegoś wiktoriańskiego romansu. Młoda pisarka z aspiracjami – Edith wyznaje zasadę, że dojrzewająca kobieta wcale nie potrzebuję do życia mężczyzny. Wystarczy, że dziewczyna wie, co chce osiągnąć w życiu i umie zawalczyć o swoje. Oczywiście jej negatywne nastawienie do wszelkiego rodzaju miłostek zmienia się, kiedy bohaterka poznaje Thomasa. Edith zakochuje się w mężczyźnie, niestety ten związek nie jest w smak ojcu dziewczyny, który dowiaduje się o obiekcie uczuć swojej córki kilku zastraszających informacji. Nie jest mu jednak dane podzielić się nowinami z Edith, gdyż ktoś odbiera mu życie. Już nic ani nikt nie stoją na drodze do szczęścia młodych kochanków. Ale czy na pewno?
Jak widać, już sam początek fabuły to zlepek znanych i często powielanych schematów. Nagła miłość, która zmienia spojrzenie na świat bohaterki, wielka tajemnica, morderstwo, ślub… To tylko niektóre z nich, ale zapewniam Was, że w filmie znajdziecie ich o wiele, wiele więcej. Jeżeli czekacie na godną rozrywkę i ciekawe łączenie ze sobą wątków historii – rozczarujecie się. Nie macie także co liczyć na zawiłe rozwiązanie śmierci ojca Edith. Tutaj wszystko jest wiadome już od samego początku. A przynajmniej widz jest w stanie bardzo szybko wszystkiego się domyślić.
Fabularnie film okazuje się jedną z porażek tego roku. Prosto, nieskomplikowanie, do tego postanowiono udziwnić historię, dodając do niej coraz więcej przerysowanych, ale bardzo prostych do odgadnięcia wątków. I do tego wszystkiego przecież trzeba było jeszcze dorzucić wątek fantastyczny – duchy. I gdyby jeszcze go rozbudowano i poprowadzono w jakiś sensowny sposób, wtedy odbiorca może nie czułby się tak oszukany pojawianiem się widziadeł, których rola została bardzo uproszczona. Jest schematycznie i sielankowo – jeżeli mowa o pojawianiu się nadprzyrodzonych bytów.
I właśnie ta cała niedopracowana i do bólu znajoma historia psuje cały efekt. Nawet nieliczne perełki, na jakie można się natknąć (mam na myśli nieliczne sceny warte pochwały) nikną w morzu prostoty i schematyczności.
Nawet gra aktorska zawodzi. Jedynie Jessica Chastain pokazuje, że jej postać posiada jakikolwiek koloryt. Tom Hiddleston, tak doskonały jako Loki czy w teatralnych rolach, w nowej produkcji Guillermo del Toro nie wspina się na wyżyny swoich możliwości – raczej jest oszczędny w pokazywaniu swojego talentu aktorskiego. Jednak i tak najgorzej wypada główna bohaterka, grana przez Mię Wasikowską. Mdła, nijaka, nudna – tylko takie przymiotniki są w stanie określić zarówno jej rolę, jak i postać.
Jednak trzeba oddać twórcom jedno – „Crimson Peak” to piękny film. Oczywiście mam na myśli warstwę wizualną – gotyckie i wiktoriańskie klimaty, ta nutka „straszności” czająca się w atmosferze produkcji czy wygląd domostwa, gdzie rozgrywa się większość akcji. Oj tak, tutaj można poczuć dreszcz niepokoju i podziwiać brzydko-piękne kadry. I jeżeli chodzi właśnie o wizualność – film zasługuje na wiele pochwał.
Niestety w kinie nie da się wyłączyć dialogów i pominąć fabuły, a tylko tępo wpatrywać się w obraz. Stąd tak wiele osób i ja wśród nich, uważa, że najnowszy film Guillermo del Toro to jedno wielkie rozczarowanie. Posiadać taki materiał i tak go nie dopracować? Cóż, jak widać, zdarza się najlepszym.