Kino rozrywkowe tkwi w stagnacji i to takiej, której nie doświadczyło od wielu lat. Powielanie schematów i brak świeżych pomysłów, poskutkowało pójściem w stronę łatwizny. Zapomniano o schemacie, który definiował ten rodzaj kina, na rzecz bliżej nieokreślonego tworu, impostora, kłamcy bilboardowego, naciągającego ludzi na coś, co nie istnieje. Przez ostatnie lata wyrosło wiele takich rakowych tworów, drenujących portfele widzów, osadzając się tam na tyle mocno, że jakakolwiek ekstrakcja, jest niemal niemożliwa. Widzowi przyjdzie umrzeć z tym nowotworem, chyba że znajdzie się nagle jakieś magiczne lekarstwo. Przemysł filmowy jednak tego nie zauważa, bo nie potrzeba mu lekarstwa, ale kolejnych chorób, na których mógłby żerować. Takie jest właśnie „Sausage Party”.
Arkadia, Utopia, Nirvana i Niebo w jednym – w takim przekonaniu o własnym losie, po opuszczeniu półki sklepowej, żyją produkty spożywcze, w bliżej nieokreślonym supermarkecie, gdzieś w USA. Cała ich egzystencja opiera się na niczym niezmąconym przeżywaniu dni, od otwarcia sklepu, do jego zamknięcia, wypełnione nadzieją na zakupienie przez ludzi. Moment ten jest przez nich gloryfikowany niczym samo wniebowstąpienie. Nie mają pojęcia jak to w wierzeniach, ile w tym prawdy, a ile kłamstwa. Szczerze wierzą w swoje racje i nie przejmują się niczym, poza tym, żeby trafić do koszyka na zakupy. Pewnego dnia pojawia się jednak produkt, który został zwrócony, a to, co ma do opowiedzenia pozostałym, jest na tyle szokujące, że interweniują sami „bezterminowi” – mentorzy całego marketu.
Pompatyczna kampania reklamowa, która towarzyszyła „Sausage Party” obiecywała prawdziwe kino spod znaku kategorii R, gdzie trup ściele się gęsto, a seksualne żarciki sytuacyjne wypełniają całość fabuły. W dużej mierze tak właśnie się stało, z tym małym wyjątkiem, że było tego za dużo, do przysłowiowego porzygu. Gdzieś po drodze, twórcy, zapomnieli, że nie wyrzucają milionów dolarów w błoto, a inwestują w film, który ma przynosić zyski. Żeby było śmieszniej, Box Office, po pierwszym tygodniu wyświetlania, bije na głowę np. Batman vs Superman. Gdzie w tym logika, kiedy film o produktach spożywczych, z płytką niczym bajka dla dzieci fabułą, staje się nagle czarnym koniem? Przypuszczalnie znajduje się ona w portfelach samych zainteresowanych, czyli widzów.
„Sausage Party” jest filmem skrajnie różnym, od tego, to co obiecywano w trailerach. Udając się do kina na seans, miałem nadzieję, że zobaczę dobre półtorej godziny satyry na wszystko, co nas otacza. Zamiast tego dostałem stereotypowy pogląd na różne kraje, poprzez pryzmat pochodzenia ich najbardziej popularnych produktów spożywczych. Niemieckie alkohole są nazistowskie i nienawidzą „juice”, Boga ducha winne soki pomarańczowe, Tequilla przesiaduje w niemal westernowej spelunie – co ma pokazać biedę Meksyku, a wszystko, co nie jest halla, jest złe, bo z Izraela. Wszystko to okraszone przez niewinną posypkę LGBT, która jest wszechobecna w dzisiejszym kinie i potrzebna jak psu na budę.
Jestem w stanie zrozumieć, że dzisiejsze kino rozrywkowe, przynajmniej to ukierunkowane na dorosłego widza, szuka prostych ścieżek dostępu do umysłów mas odbiorców. Jednak oglądając „Sausage Party” czułem, że przekroczono pewną granicę, która do tej pory stała niewzruszona. Kino jako kino, za sprawą tegoż filmu, stało się pustą wydmuszką, która nie służy niczemu innemu jak samej ekscytacji z jej obejrzenia i strachem przed dalszą eksploracją, która nieubłaganie zakończy się jej zgnieceniem. Z jednej strony jest zabawnie, bo mamy w rękach coś, co jest nowe i wiemy, że możemy to zniszczyć, z drugiej zaś jest chęć zaciśnięcia pięści, żeby zobaczyć, jak wiele szkód może przynieść tylko jedna chwila satysfakcji. Niechybnie twórcy „Sausage Party” oscylowali pomiędzy tymi niebezpiecznymi rejonami kina, z mizernym skutkiem.
Fabuła filmu jest na tyle złudna, że w pewnym momencie widz zaczyna się zastanawiać, czy w ogóle takowa istnieje. Jawne inspiracje „Toy Story” są tylko przykładem, dla którego całość pozostawia wiele do życzenia, chyba że wyjąć z tego algorytmu nawiązania do seksu, ale wtedy pozostanie jedynie blady zarys filmu o niczym.
„Sausage Party” jest filmem prostym i do takiej widowni jest kierowany. Trudno tutaj mówić o rozrywce, jeśli wszystkie gagi, wątki poboczne i postacie mogliśmy oglądać setki razy. Zdecydowanie zalecam ostrożność przy wyborze tegoż filmu, bo jest to kino skrajne i niemądre.