Młody francuski reżyser Alexandre Aja zadebiutował intrygującym acz niełatwym w odbiorze dramatem „Furia”. Później przyszedł czas na „Blady strach”, bardzo brutalny, krwawy i klimatyczny thriller. Tym filmem Aja zwrócił na siebie uwagę po drugiej stronie Atlantyku, co zaowocowało wzięciem na warsztat remake’u horroru Wesa Cravena z 1977 roku, „Wzgórza mają oczy”. Przyznam, że nie widziałem oryginału, ale w tym przypadku uznaję to za plus. Oglądając nowe „Wzgórza...” nie miałem bowiem żadnego punktu odniesienia lub możliwości porównania. Podszedłem więc do tego filmu zupełnie na świeżo.
Początek zaznajamia nas, któż to taki kryje się w tytułowych wzgórzach. Otóż są to ludzie zamieszkujący tereny niegdysiejszych prób jądrowych przeprowadzanych przez armię USA. Miały one rzecz jasna fatalny skutek dla owych mieszkańców, którzy stali się zdeformowanymi, popromiennymi kanibalami. I tak oto ku ich uciesze okoliczną pustynię przemierza „rodzinka na wakacjach”. Z pewnością nie takiego urlopu się spodziewała...
Otrzymujemy zatem kolejną rzeźnię z dala od cywilizacji. Jak na horror, strachu tu niewiele, a jak już się pojawia, to w tak oklepanej formie, że tu coś uderzy w szybę, tam przebiegnie za czyimiś plecami lub nagle wyłoni się zza rogu (wszystko podkreślone krótkotrwałym natężeniem dźwięku). Dużo zaś jest scen bardzo krwawych, drastycznych, z siekierą w roli głównej. Z jednej strony można się było tego spodziewać, w końcu „Blady strach” szokował w podobny sposób, z tą jednak różnicą, że wciągał niezwykle mrocznym i niepokojącym klimatem. „Wzgórza...” tego klimatu nie mają (dość powiedzieć, że większa część filmu rozgrywa się za dnia). Nie znajdziemy tu atmosfery tajemniczości, wszystko jest podane na tacy, możemy jedynie czekać na kolejny atak „popromieńców”. A czy oni przerażają bądź obrzydzają? Raczej śmieszą, choć zabawni wcale nie są. A to już jest wymowne...
Aktorzy tu występujący nie są wielkimi gwiazdami (dla ścisłości, wcale nie uważam, że w horrorach powinny takowe grać). Najbardziej chyba znany jest Ted Levine, pamiętny Buffalo Bill z „Milczenia owiec”. Tym razem to on jest zwierzyną – oj, należało mu się za tamtą rolę ;) Reszta ekipy prezentuje się przeciętnie, wykreowane postacie jakoś nie potrafiły mnie do siebie przekonać. Ostatecznie było mi zupełnie obojętne, czy ktokolwiek pozostanie przy życiu...
Jednak żeby nie było tak jednoznacznie negatywnie zaznaczę, że „Wzgórza...” nieźle prezentują się od strony technicznej (produkcja kosztowała ok. $15 mln). Ładne są ujęcia pustyni, ciekawa jest scenografia miasteczka kanibali, niezła w kilku momentach okazuje się muzyka. Uwagę zwraca też charakteryzacja popromiennych dzieci, „szefa” na wózku inwalidzkim lub coraz bardziej ubroczonego krwią Doug’a. To jednak tylko pojedyncze smaczki. Szkoda, że jest ich tak mało.
Cóż, mnie „Wzgórza...” nie zaciekawiły, ale pod jednym względem nie zawiodły. Mając w pamięci „Blady strach” spodziewałem się i tutaj dużej ilości makabry. No i film Alexandre Aji dostarcza jej wiele. Jednak jeśli ma to być makabra dla samej makabry, to ja dziękuję.