Zapewne każdy z nas usłyszał kiedyś w swoim życiu powiedzenie, że rodziców się nie wybiera. Trzeba przyznać (możliwe, że niestety), że raczej ciężko mu zadać kłam. Czasem jednak decyzje podjęte przez parę dorosłych stawiają dzieci w niecodziennej i zgoła nieoczekiwanej zarówno dla nich, jak i większości ludzi, sytuacji. Właśnie z czymś takim mamy do czynienia w filmie „Wszystko w porządku”, w którym Lisa Cholodenko prezentuje widzowi typ rodziny zdecydowanie różniący się od tego przyjętego za klasyczny.
Obraz opowiada o losach pary lesbijek, Nic i Jules, wspólnie wychowujących dwójkę dzieci. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się układać idealnie. Ich córka Joni ukończyła właśnie liceum i niebawem wyjeżdża na studia. Natomiast Laser, jej młodszy brat, przeżywa nastoletni okres buntu. Można by zatem powiedzieć, że mamy do czynienia z prawie zwykłą, szarą rodziną. Wszystko zmienia się jednak, kiedy Laser namawia siostrę, by zadzwoniła do banku spermy i odnalazła ich biologicznego ojca. W krótkim czasie udaje im się umówić spotkanie z mężczyzną, który następnie dość niespodziewanie zaczyna coraz bardziej wkraczać w ich życie. Destabilizuje to panującą do tej pory rodzinną równowagę i zaczyna wywoływać liczne problemy i niesnaski, które osiągają swoje apogeum, gdy Jules ląduje z nim w łóżku.
„Wszystko w porządku” to obraz zakwalifikowany do komediodramatów, jednak zdecydowanie bliżej mu do drugiego z tych gatunków, gdyż w trakcie seansu nie ma zbyt wielu momentów wywołujących uśmiech na twarzy. Obraz Lisy Cholodenko skupia się przede wszystkim na relacjach pomiędzy członkami rodziny, a także na tym, jak z pozoru idealny ład może załamać się za sprawą jednej osoby. Pojawienie się biologicznego ojca dzieci sprawia, że ukryte do tej pory między Nic i Jules urazy i wyrzuty, zaczynają nabierać na sile i wypełzać na światło dzienne.
W tym miejscu trzeba wspomnieć o fantastycznej grze Annette Bening, która wcieliła się w Nic, a także dobrej Julianne Moore w roli Jules. W przypadku drugiej z pań był jednak jeden – myślę, że istotny moment – gdy jej gra wydała mi się nazbyt sztuczna. Przez cały film irytowała mnie natomiast postać biologicznego ojca, grana przez Marka Ruffalo. Na jego obronę dodam jednak, że najprawdopodobniej właśnie takie zadanie zostało przed nim postawione, a co za tym idzie należy powiedzieć, że wywiązał się z niego bardzo przyzwoicie. Pozostali aktorzy, w tym Mia Wasikowska i Josh Hutcherson, nie wyróżnili się niczym specjanym.
Niestety pomimo niezłej gry aktorskiej, film Cholodenko nie przekonał mnie do siebie. Słaby scenariusz i nudna, choć niecodzienna historia sprawiają, że niełatwo jest dotrwać do końcowych napisów. Trochę szkoda, gdyż obsada została dobrana naprawdę ciekawie i można było z tej produkcji wykrzesać zdecydowanie więcej. A tak mogę jedynie powiedzieć, że spędziłem przed ekranem naprawdę długie sto czterdzieści sześć minut, o których zapewne bardzo szybko zapomnę.