Niespełna trzydziestoletni Neill Blomkamp miał pomysł na film. Jednak sam pomysł nigdy nie wystarczy, zwłaszcza w świecie, gdzie w głównej mierze liczy się budżet przeznaczony na realizację twórczych idei. Ale Blomkamp oprócz samego pomysłu miał także pasję, którą zaraził Petera Jacksona. W ten sposób twórca filmowej trylogii „Władcy Pierścieni” został producentem projektu „Dystrykt 9” i znalazł 30 milionów dolarów na jego realizację. Przeciętnego zjadacza chleba taka suma może przyprawić o zawrót głowy. W świecie X Muzy to śmieszne pieniądze. Niektórzy twórcy wydają taką sumę na zrealizowanie jednej sceny czy na gażę jednego aktora. Ale reżyser urodzony w RPA za otrzymaną sumę nakręcił film, który okazał się jednym z najważniejszych obrazów 2009 roku, a może nawet i dekady. A dodatkowo stał się hitem kasowym.
O czym opowiada „Dystrykt 9”? 28 lat temu w dalekim Johannesburgu ludzie byli świadkami niecodziennego wydarzenia, mianowicie przybycia uszkodzonego statku kosmicznego, w którym odkryto nową formę życia pozaziemskiego. Choć sama technologia obcych była o wiele bardziej rozwinięta od naszej, to sami przybysze okazali się dość odpychającymi stworami, o bliżej niesklasyfikowanym wyglądzie, odrobinę przypominającymi wyrośnięte krewetki, które zamiast w wodzie, gotowały się we wszelkich chemikaliach wytworzonych przez ludzkość. By uniknąć problemów z niecywilizowanymi, pozagalaktycznymi gośćmi, umieszczono ich w szczelnie odgrodzonej od ludzi dzielnicy Johannesburga, nazwanej „Dystryktem 9”. Po ponad 28 latach sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli, firma Multi-National United (MNU) mająca pieczę nad kosmitami, decyduje się przenieść ich do nowego miejsca, jeszcze bardziej odizolowanego od ludzi. W trakcie eksmisji „krewetek”, w której udział biorą wszystkie siły zbrojne, przez kontakt z nieznaną substancją zainfekowany zostaje szef całej akcji, Wikus Van De Merwe (Sharlto Copley). Jego DNA mutuje, a on sam zaczyna przeobrażać się w „krewetkę”. W tej sytuacji MNU widzi niesamowitą okazję, by w końcu odkryć sekret broni obcych, która działa tylko przy kontakcie z DNA „krewetek”. Wikus zaczyna rozumieć, że MNU nie stara się mu pomóc, lecz chce jego osobę wykorzystać do swych celów, dlatego decyduje się za wszelką cenę walczyć o swoje życie.
Narracja „Dystryktu 9” prowadzona jest w sposób paradokumentalny (przynajmniej na początku, gdy nie mamy skrystalizowanego głównego bohatera, później paradokument miesza się z wątkiem fabularnym). Po pierwsze użycie paradokumentalnej formy urzeczywistnia fabułę i sprawia, że nie patrzymy z niedowierzaniem na szybko rozwijającą się akcję. Przez pierwsze 15 minut trwania filmu mamy wrażenie, ze zamiast na film science-fiction, trafiliśmy na transmisję programu dokumentalnego CNN czy BBC. I zadajemy sobie pytanie, czemu nikt wcześniej nie powiedział nam, że kosmici wylądowali w RPA? I dlaczego nie w USA? Po drugie cały sposób realizacji swojego dzieła Neill Blomkamp dopasował do środków finansowych, jakimi dysponował. Ale ten fakt nie ujmuje nic „Dystryktowi 9”. Warto pamiętać, że czasem poprzez oszczędność powstają wielkie dzieła, niech przykładem nie będzie jeden film, ale cały nurt, czyli neorealizm włoski. Jego twórcy wyszli z kamerami w plener, ale nie tylko ze względów estetycznych, ale przede wszystkim finansowych, i zapisali się w historii kinematografii na zawsze.
Film Neilla Blomkampa broni się pod każdym względem. Precyzyjna reżyseria, niezłe tempo opowiedzianej historii, świetna strona wizualna filmu (genialne zdjęcia Trenta Opalocha), bardzo klimatyczna muzyka Clintona Shortera, która niesie w sobie niezwykle potężny ładunek emocjonalny, znakomity Sharlto Copley w roli Wikusa Van De Merwe’a. A na plan pierwszy wysuwa się coś, co czyni ten film wyjątkowym. Sama historia, która sprawia, że „Dystryktu 9” nie ogląda się łatwo, prosto i przyjemnie. To trudny film, wręcz odrażający. Bardzo krwawy, ociekający przemocą, okrucieństwem, nędzą i brudem. Jednak epatowanie przemocą nie jest tutaj celem samym w sobie. To po prostu część historii, którą opowiada Blomkamp, i właśnie ta historia sprawia, że „Dystrykt 9” nie jest tylko typową rozrywką. On zmusza do myślenia, sprawia, że wychodzimy z kina z zadumą i obawą. „Dystrykt 9” to science-fiction najczystszej postaci, które zadaje pytania o sens życia, sens istnienia. Blomkamp zadaje pytanie o kondycję społeczeństwa XXI wieku. W „Dystrykcie 9” dochodzi do dezawuacji pojęć człowieczeństwa czy humanizmu, jako podstaw współczesnego społeczeństwa. W historii, którą opowiada Blomkamp, ludzie to istoty nietolerancyjne, zachłanne, brutalne, nieznające współczucia czy empatii. Ale Blomkamp nie odziera nas do końca z nadziei. Jakby za francuskim pisarzem Jeanem Brullerem, stara się powiedzieć, iż „Człowieczeństwo nie jest stanem, w którym przychodzimy na świat. To godność, którą trzeba zdobyć”. Nie bez powodu postać Wikusa staje się dla widza bohaterem, z którym się utożsamia dopiero wtedy, gdy zaczyna on walczyć o coś najcenniejszego. O własne życie. Są też postaci obcych, ojca i syna, o dziwo najbardziej ludzkie z bohaterów „Dystryktu 9”. To oni czują, kochają, współczują, i walczą o wolność. Blomkamp pokazuje, że to nie ludzki kod genetyczny czyni nas „ludźmi”. Musimy o tym pamiętać. Zawsze.
Podsumowując, „Dystrykt 9” to wspaniały, poruszający, niełatwy film. Już dawno żaden obraz nie wywarł na mnie tak dużego wrażenia, jak ten niskobudżetowy film debiutanta z RPA.