Wirusy to najgroźniejsi zabójcy na naszej planecie. Rok rocznie powodują śmierć milionów ludzi. Stanowią również jeden z ulubionych tematów filmowców. Obrazów na ich temat nakręcono już wiele, a mimo to wciąż przyciągają uwagę widzów. Czemu? Może dlatego, iż to, co przedstawiają nie jest wcale tak bardzo nieprawdopodobne, a wciąż prezentuje wizję apokalipsy.
Akcja filmu „Doomsday” rozpoczyna się w 2008 roku, w Szkocji, gdzie wirus zwany „Żniwiarzem” dziesiątkuje tamtejszą ludność. Władze Wielkiej Brytanii decydują się na odizolowanie całego terenu i w miejscu, w którym stał niegdyś rzymski Wał Antoninusa, wznoszą własny, dziesięciometrowej wysokości mur. Zostaje on obsadzony wojskiem, które ma za zadanie nikogo nie wpuszczać, a w szczególności – nikogo nie wypuszczać ze skażonej strefy. Wszyscy, którzy zbliżą się do muru są rozstrzeliwani. Pacyfikacja mieszkańców Szkocji zostaje przeprowadzona w sposób szybki i brutalny. Nakreślony w ten sposób obraz jednoznacznie kojarzy się z obozami zagłady.
Minęło 27 lat od tamtych wydarzeń, i gdy Brytyjczycy zapomnieli już o śmiercionośnym wirusie, ten uderzył w samym sercu ich imperium - w Londynie. Władze postępują praktycznie w taki sam sposób, jak miało to miejsce wcześniej. Zbierają ludzi z zakażonych stref w jednym miejscu i izolują ich. Wiedzą jednak, że na zapomnianych szkockich ziemiach ktoś przetrwał. Pozwala to żywić nadzieję, że stworzone zostało antidotum. W celu jego odnalezienia za mur zostaje wysłany na szybko sformowany oddział pod dowództwem Eden Sinclair. Bohaterowie trafią tam na pozbawiony wszelkich praw i wartości moralnych świat.
Scenariusz jest jedną z najmocniejszych stron tej produkcji, a zmiany konwencji potrafią zaskoczyć. Nie brakuje jednak w tym wszystkim błędów logicznych. Strona wizualna przedstawia się równie dobrze, a najbardziej przykuwa oko obraz wymarłego miasta. Niestety nie wszystko stoi na tak wysokim poziomie. Montaż starć i pościgów pozostawia wiele do życzenia. Zbyt szybka zmiana punktów widzenia i skakanie kamery jedynie dezorientują. Aktorzy zagrali swoje role bardzo poprawnie i tu nie ma się do czego przyczepić, ale nie ma się również czym zachwycać. Obraz przesiąknięty jest dużą dawką przemocy i nie brakuje w nim scen, które mogą doprowadzić widzów o słabszych nerwach co najmniej do zniesmaczenia. Należy powiedzieć jeszcze o ścieżce dźwiękowej filmu, która buduje klimat i dobrze komponuje się z akcją.
Ogólnie rzecz biorąc nie jest źle, ale mogło być zdecydowanie lepiej. Uważam, że możliwości jakie dawał scenariusz nie zostały w pełni wykorzystane, a mógł to być obraz na miarę „Mad Maxa”. Niestety nie udało się przeskoczyć tak wysoko umieszczonej poprzeczki. Niemniej zachęcam do obejrzenia filmu, choćby z czystej ciekawości.