Ważną informacją odnośnie filmu „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”, od której należałoby zacząć jest ta, że stanowi on kontynuację wcześniejszego obrazu Zacka Snydera pt. „Człowiek ze stali” o Supermanie. Rzeczywiście, trudno potraktować go jako jednolitą, oddzielną całość, osobną historię.
W najnowszej ekranizacji przygód Supermana brakuje wprowadzenia do tej kolejnej części i w zasadzie trudno rozeznać się w akcji. Jedna z początkowych scen filmu, w której spektakularnie walą się wieżowce i miasto pokrywają gruzy, to zapowiedź groźby zagłady, która wisi nad światem, nad ludzkością. Jest to temat przewodni filmu. Kolejne oderwane od siebie sceny koncentrują się na ukazaniu zagrożenia, jakie powstaje w związku z pojawieniem się nowych rodzajów broni o niezwykłym potencjale. Okazuje się na przykład, że istnieje pewien pierwiastek (kryptonit), który ma siłę zdolną osłabić, czy nawet zniszczyć Supermana. To właśnie nad tym superbohaterem zbierają się ciemne chmury. Nie dość, że przyjdzie mu walczyć z „odwiecznymi” wrogami: Lexem Luthorem (który zgłębia tajemnice kryptonitu) i Doomsdayem, to jeszcze Batman da mu nieźle w kość. Po tym, co wydarzyło się we wspomnianym „Człowieku ze stali”, Superman okazuje się być postacią kontrowersyjną. Część ludzkości straciła do niego zaufanie, część nadal go wielbi, choć trochę zanadto, doszukując się w nim boskich atrybutów. Z kolei Batman jako obrońca Gotham City z całą bezwzględnością, nie przebierając w środkach karze złoczyńców, budząc postrach.
Z bliżej i dokładniej niewyjaśnionego powodu, dochodzi do konfliktu Batmana z Supermanem. Bohaterowie pałają do siebie niechęcią wynikającą z braku zaufania i być może z męskiej potrzeby rywalizacji. To jednak trochę za mało jak na powód do solidnej bijatyki. Między Batmanem i Supermanem dochodzi do spektakularnej walki. Kiedy jednak okazuje się, że ludzkości zagraża inny potężny wróg, chowają animozje i urazy do kieszeni i postanawiają działać wspólnie. Z czasem dołącza do nich piękna superbohaterka – Wonder Woman.
To, co w fabule filmu razi najbardziej to jej niespójność i niejasność. Wygląda na to, że przy jej konstrukcji logika nie była kwestią priorytetową. Zbyt wiele jest w tej opowieści wątków, które niestety nie łączą się w klarowną całość. Niejasne są nie tylko motywy walki dwóch superbohaterów ze sobą, ale także np. okoliczności ożywienia Doomsdaya, czy też pojawienia się w tym świecie Wonder Woman. Takich przykładów można znaleźć więcej. W ogóle wygląda na to, że za dużo w tym filmie superbohaterów, że znaleźli się w fabule w sposób nieco przypadkowy. Aż trzy ikony amerykańskiego komiksu w jednym filmie to trochę za dużo. Kolejnym minusem są budzące religijne skojarzenia elementy akcji, szczególnie te związane z postacią Supermana. Chodzi o określenia typu zbawiciel, czy bóg wypowiadane w jego kontekście, czy pewne sceny przypominające te biblijne. W ogóle nie pasują do filmów tego typu, do ich konwencji, rażą sztucznością, są przerysowane i niepotrzebne. Druga część tytułu pozostaje zagadkowa. O jaki świt tu chodzi? Od strony wizualnej mamy do czynienia raczej ze zmrokiem.
„Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” to jednak niesamowite widowisko. Przede wszystkim uderza niezwykła dynamika obrazu i efekty specjalne, stworzone w najnowszych technologiach. Sceny pojedynku Batmana i Supermana są bardzo efektowne, podobnie jak walka trójki bohaterów z ognistym potworem siejącym zniszczenie. Fenomenalny i widowiskowy jest kontrast mroku, jaki panuje w świecie filmu z płonącą, oświetlającą go masą ognia, efektami wybuchów. Trzy bardzo dobrze zagrane postaci: Batman, Alfred i Lex Luthor wnoszą wiele barw i odcieni do tego obrazu. Pierwszy budzi postrach, ale także podziw i sympatię, drugi wnosi pewną dawkę humoru, a trzeci jako psychopatyczny złoczyńca wprowadza widza w stan niepokoju.
Film nie jest z gatunku tych, które zmuszają do wysiłku intelektualnego. Nie ma na to specjalnie czasu, trzeba nadążać za zmieniającym się szybko obrazem. Jest to solidna porcja rozrywki, którą widzowi dostarczają niezwykłe efekty specjalne. Warto je obejrzeć w 3D. Po projekcji pozostaje piorunujące wrażenie, które przyćmi wątpliwości w rodzaju „zaraz, zaraz, a o co chodziło z …”. Okazuje się, że warstwa wizualna filmu, pomimo braku spójnej fabuły, może okazać się na tyle atrakcyjna, że przyciągnie do kina miliony widzów.
Na koniec trzeba przyznać, że przesłanie filmu jest sensowne. To ostrzeżenie dla ludzkości, by była czujna i tropiła zagrożenia, gdyż niebezpieczeństwo może przyjść z niespodziewanej strony.