logowanie   |   rejestracja
 
Soul Men (2008)
Soul Men (2008)
Reżyseria: Malcolm D. Lee
Scenariusz: Robert Ramsey, Matthew Stone
 
Obsada: Samuel L. Jackson ... Louis Hinds
Bernie Mac ... Floyd Henderson
Sean Hayes ... Danny Epstein
Sharon Leal ... Cleo
Jennifer Coolidge ... Rosalee
 
Premiera: 2008-11-14 (Świat)
   
Filmometr:
Odradzam 50% Polecam
Ocena filmu:
oczekuje na 5 głosów
Twoja ocena:
 
Recenzja:
 
Epitafium dla Isaaca i Berniego

Ostatnim filmem jaki oglądałem z Bernim Maciem byli „Transformersi”. Co prawda Bernie zagrał tam dość epizodyczną rolę na początku filmu, ale to otwarcie ze sporą dawką humoru nastroiło mnie bardzo optymistycznie na resztę seansu o megawielkich robotach. Filmów z Isaciem Hayesem, jak się okazało, widziałem kilka, ale nie zapadł mi jakoś szczególnie w pamięci. Obydwu panów łączą dwie rzeczy. Zmarli niemalże w tym samym czasie, z tym że Bernie dzień wcześniej, i obydwaj zagrali w filmie „Soul men”, który był ich ostatnim filmem (choć Mac w momencie śmierci był w trakcie kręcenia filmu „Old Dogs”, ale nie wiadomo, jak producenci tę kwestię rozwiązali). Przyznam szczerze, że kiedy go oglądałem, to tak naprawdę nie wiedziałem, jak zareagować na kreację Maca, która... Ale o tym w dalszej części tej dość sympatycznej podróży po świecie muzyki soul.

Dla Floyda Hendersona (Brnie Mac) i Louisa  Hindsa (Samuel L. Jackson) muzyka była całym życiem. W latach 70-tych stworzyli legendarny soulowy tercet „The Real Deal”, którego liderem był Markus Hooks. Z czasem Hooks zaczął się dusić w tercecie i postanowił rozpocząć karierę solową. Trzydzieści lat później, w glorii legendy muzyki soul, umiera w trakcie jednego z koncertów. Jego śmierć doprowadza do tego, że Floyd i Louis reaktywują zespół i ruszają do Nowego Jorku, gdzie ostatni raz zaśpiewają dla zmarłego członka „The Real Deal”. Ta sentymentalna podróż do przeszłości i być może do nowej przyszłości udowodni im, że mimo braku blasku świateł scenicznych drzemią w obydwu jeszcze niewykorzystane pokłady muzyki. To i zazdrość o kobietę, która w przeszłości złamała im serce.

Wydaje się, że fabuła do cna oklepana nie zaoferuje widzowi nic nowego. To wrażenie na szczęście bardzo szybko mija. Już na samym początku czuć rozluźnienie dzięki muzyce soul lat 70-tych. Klimat ten nie opuszcza widza przez cały seans, mimo tego że akcja dzieje się kilka dekad później. Dodatkowym atutem jest wystylizowanie przebiegu akcji na wzór „Blues Brothers”. Oczywiście nie jest to dokładna kopia, ale w trakcie oglądania filmu nie da się nie odczuć tej atmosfery, jaka towarzyszyła bluesowym braciom. Jest to na szczęście wrażenie, które dodaje tylko uroku filmowi i sprawia, że jego odbiór jest jeszcze przyjemniejszy. Ponadto (chyba przez Samuela L. Jacksona) film momentami nawiązuje do „Pulp Fiction”, co również wychodzi mu na dobre. Do tego dodano sporą dawkę humoru, umiejętnie poprowadzoną fabułę, a i aktorzy bardzo wiele z siebie dają. Duet Mac/Jackson, gdyby nie śmierć tego pierwszego, mógłby z powodzeniem rywalizować z tym, jaki stworzyli Jack Lemmon i Walther Matthau.

Jeśli już jesteśmy przy grze aktorskiej. Bernie Mac momentami był przerażająco śmieszny. Jego naturalne prowokowanie śmiechu przysporzyło mi nie lada problemu w odbiorze jego postaci. To oczywiście było spowodowane jego przedwczesną śmiercią. Przez cały czas trwania filmu czuć było piętno tego, że jego już w świecie aktorów nie zobaczymy. Jak się okazało (na koniec filmu) był to zamierzony zabieg twórców filmu, którzy przy końcowych napisach stworzyli mini dokument, przedstawiający postać Berniego Maca. Ten zabieg uświadamia widzowi, że ze świata komedii odeszła postać, która jeszcze mogła bardzo wiele wnieść do tego gatunku. O Samuelu L. Jacksonie można powiedzieć tyle, że jego kariera obecnie przybrała postać sinusoidy. Potrafi zagrać w prawdziwym gniocie i chwilę później zrehabilitować się ambitniejszym filmem. Jest to jednak bez znaczenia, gdyż zawsze trzyma bardzo wysoki poziom. Trzeba przyznać, że jest aktorem niedocenianym choć (jak na ironię) najczęściej zatrudnianym przy filmach. W „Soul men” wykreował postać, która momentami przypomina Julesa z „Pulp Fiction” i to, mimo wszystko, jest sporym plusem tego filmu.

„Soul men”, który jest swoistym epitafium dla Berniego Maca i Isaaca Hayesa, jest zarazem jedną z najprzyjemniejszych komedii muzycznych, jakie przyszło mi oglądać w swoim życiu. Być może na ten fakt wpływa ich śmierć, a być może jest to po prostu sentymentalne podejście do gatunku, w którym komedia i muzyka nie przeszkadzają sobie w żaden sposób i tworzą bardzo zgrany duet. Taki jak Mac z Jacksonem i Belushi z Aykroydem. Dwóch pierwszych z każdego duetu nie żyje. Ironiczne, prawda?

autor:
Paweł Szałankiewicz
ocena autora:
dodano:
2009-06-21
Dodatkowe informacje:
 
O filmie
Pełna obsada i ekipa
Wiadomości [2]
Recenzje
  redakcyjne [1]  
  internautów [0]  
dodaj recenzję
 
Plakaty [2]
Zdjęcia [1]
Video [2]
 
DVD
 
dodaj do ulubionych
 
Redakcja strony
  vaultdweller
  Maciek Słomczyński
  Arkadiusz Chorób
  Michał Ćwikła
dodaj/edytuj treść
ostatnia modyfikacja: 2008-11-07
[odsłon: 8185]
Zauważyłeś błędy na stronie?
Napisz do redakcji.
 

Kinomania.org
 

kontakt   |   redakcja   |   reklama   |   regulamin   |   polityka prywatności

Copyright © 2007 - 2012 Filmosfera