W świecie kinematografii niewiele jest serii, które na przestrzeni lat cieszą się coraz większą popularnością wraz z jej kolejnymi kinowymi odsłonami – takim przykładem z pewnością jest podnoszący adrenalinę cykl „Oszukać przeznaczenie”, którego ostatnia część „Więzy krwi” okazała się najbardziej kasowym rozdziałem tej trwającej już ćwierć wieku franczyzy (a zarazem największym horrorowym hitem 2025 roku), zarabiając na całym świecie blisko dwieście dziewięćdziesiąt milionów dolarów przy budżecie rzędu zaledwie pięćdziesięciu milionów zielonych. Marka stworzona przez Jeffreya Reddicka („Dead Alive”) podważyła zasady gatunku, jakimi do końca lat 90. ubiegłego wieku rządziły się horrory, mimo, że sama historia oparta została na prostym, acz efektywnym zamyśle fabularnym, a każda kolejna kontynuacja bazowała na tym samym punkcie wyjściowym. Jeszcze przed premierą w kinach wytwórnia Warner Bros. nie bardzo wierzyła w sukces ich dzieła, planując dla krwawego widowiska jedynie osiemnastodniową dystrybucję kinową na wyłączność – „Więzy krwi” zostały zresztą zaplanowane z myślą o platformie Max, jednak w ostatniej chwili włodarze studia zmienili zdanie i zdecydowali o wielkoekranowym debiucie. Wygląda więc na to, że ta aż czternastoletnia przerwa pozwoliła nie tylko odetchnąć samej franczyzie, ale i zatęsknić widzom za filmowym straszakiem, który niegdyś straumatyzował pokolenie millenialsów.
Najnowsza odsłona krwawego cyklu zabiera widzów do samych początków tego, jak śmierć zaczęła realizować swoje obłąkane poczucie sprawiedliwości, przenosząc nas kilka dekad wstecz, aż do 1968 roku – poznajemy wówczas młodziutką Iris Campbell, która wraz z narzeczonym Paulem udaje się na elegancką randkę w nowo otwartej restauracji Sky View na samym szczycie futurystycznej wieży: podczas zabawy ukochany się jej oświadcza, a dziewczyna wyjawia mu w zamian, że jest w ciąży. Ten wyjątkowy wieczór zostaje jednak brutalnie przerwany przez nieoczekiwaną tragedię – dochodzi do eksplozji i zawalenia się budynku, w wyniku czego wszyscy ponoszą śmierć na miejscu. Te wydarzenia sprzed lat to w rzeczywistości przerażające i całkiem realistyczne wizje, którymi od miesięcy dręczona jest w nocnych snach Stefani – widząc w nich swoich dziadków, studentka postanawia udać się w rodzime strony i odszukać nestorkę rodu, która jest dziś całkowicie odseparowana od reszty rodziny, wierząc, że tylko ona może przerwać błędne koło i ocalić resztę członków familii przed niechybnie czekającą na ich życie Kostuchą. I rzeczywiście – klucz do wyjaśnienia tych niepokojących nawiedzeń tkwi w przeszłości rodu Reyesów. Dawno temu babcia Stefani próbowała sama oszukać przeznaczenie, ale to co miało zakończyć się wraz z jej pokoleniem przeniosło się na kolejną generację – teraz śmierć szuka sprawiedliwości także u jej wnuczki.

Gdy czternaście lat temu Steven Quale zaprezentował światu piątą część z cyklu „Oszukać przeznaczenie” chyba wszystkim wiernym fanom serii wydawało się, że to, co najlepsze ma do zaoferowania ta słynna franczyza jest już dawno za nami, bowiem każda następująca po sobie kontynuacja była po prostu mechaniczną kalką poprzedniej odsłony niebezpiecznie zbliżającą się w kierunku autoparodii gatunku – upominająca się o cudownie ocalonych śmierć przestała już intrygować, a scenariusz stał się ograniczonym tylko przez wyobraźnię polem do popisu dla speców od efektów specjalnych, prześcigających się w wymyślaniu coraz to bardziej widowiskowych i makabrycznych scen mordów, nie zwracając uwagi na ich stopień wiarygodności. Dwadzieścia pięć lat temu James Wong zawiesił poprzeczkę wysoko, gdy zaprezentował filmożercom pierwszą część horroru, która wykiełkowała z odrzuconego pomysłu na jeden z odcinków słynnego w latach 90. ubiegłego wieku serialu „Z Archiwum X”, opowiadającego o przygodach nietypowej pary agentów FBI, do których działu trafiały wszystkie sprawy nie dające się wyjaśnić na drodze konwencjonalnego rozumowania. Teraz Zach Lipovski i Adam Stein postanowili pogodzić graficzną brutalność z humorem o czarnym odcieniu, a wszystko przedstawić na tle wiarygodnego portretu powiązanej tytułowymi więzami krwi familii, którą dzięki pokoleniowej traumie mamy możliwość poznać bliżej.
Dzięki temu prostemu zabiegowi bohaterowie przestają być jednowymiarowymi postaciami przewijającymi się na ekranie wyłącznie po to, by zginąć w efektowny sposób, a połączonymi ze sobą genetycznie ludźmi z krwi i kości, którym najzwyczajniej kibicujemy, co w tak przeciążonej coraz to nowymi ofiarami Kostuchy serii jest nie lada dokonaniem – doskonale zrozumiał to duet reżyserów w osobach Zacha Lipovsky’ego i Adama Steina, którzy na silnej emocjonalnej więzi z widzem zbudowali swój poprzedni film, „Odmieńcy” z 2018 roku. Ten rozgrywający się w niedalekiej przyszłości dreszczowiec z dziecięcą heroiną w roli głównej wzorowo odgadł prawidła rządzące się ludzkimi fobiami, nierzadko zakorzenionymi w naszej podświadomości – najbardziej boimy się w końcu tego, czego nie widzimy, a jednym z podstawowych ludzkich lęków jest właśnie strach przed tym, co nieuniknione: śmiercią, która może się upomnieć o nas w każdej chwili. W szóstym rozdziale cyklu twórcy zadbali nie tylko o groteskowe i ociekające stylistyką typu „gore” podejście do uśmiercania filmowych protagonistów (nierzadko wymykające się wszelkim prawom fizyki i logiki), ale i kreatywne podejście do teoretycznie bezpiecznych przedmiotów codziennego użytku. Jakby tego było mało, przeznaczenie bawi się ze swoimi przyszłymi ofiarami w kotka i myszkę, jednocześnie budując tak potrzebne napięcie u widzów, wyostrzając ich zmysły i wzmagając czujność.

W głównej roli wystąpiła Kaitlyn Santa Juana, która na swoim koncie ma zaledwie kilka ról telewizyjnych i sceniczne doświadczenie w musicalu „Drogi Evanie Hansenie”, więc postać Stefani w wielkobudżetowej kinowej produkcji pod szyldem znanego studia to szansa dla kanadyjskiej aktorki, by dać się szerzej poznać światowej publiczności – Juana świetnie oddaje pogłębiający się obłęd swojej protagonistki, choć uwagę widza przykuwa raczej jej charyzma, niż rzeczywisty talent, który zdecydowanie chętniej przypisać możemy gwieździe serialu „Stargirl” Brec Bassinger, czyli młodej Iris. Partneruje im solidna męska obsada, w której najmocniej wybija się kreacja Richarda Harmona, mogącego pochwalić się znacznie bogatszym portfolio i co za tym idzie, doświadczeniem w licznych thrillerach – jego Eric jest nie tylko przekonujący, ale potrafi wywołać realne emocje na odbiorcy. Wśród tych nowych twarzy odnajdziemy jednak jedną ze znajomych, która przewijała się przez poprzednie części serii – to koroner William Bludworth, który był całkiem istotną częścią tego uniwersum w przeszłości, a w najnowszej odsłonie mamy w końcu okazję poznać bliżej jego historię. Odgrywający go Tony Todd zmarł na początku listopada zeszłego roku przegrywając walkę z rakiem, więc sceny z Bludworthem mają znacznie głębsze znaczenie, a jego epizodyczna rola stanowi wzruszający hołd dla ciemnoskórego aktora znanego również z „Candymana”.
Oryginalną ścieżkę dźwiękową do horroru stworzył Tim Wynn, zastępując tym samym swoich uznanych poprzedników, którzy odpowiedzialni byli za muzykę do wcześniejszych odsłon z serii: trzy pierwsze albumy skomponowała Shirley Walker (odchodząc zaledwie trzy miesiące po premierze trzeciej części), a dwie kolejne kontynuacje napisał Brian Tyler. Patrząc na przeszłe dokonania debiutującego w tej franczyzie Wynna nie trudno odnieść wrażenie, że jego muzyczne CV zdominowały głównie soundtracki do krótkometrażówek, produkcji dokumentalnych, seriali telewizyjnych, gier wideo i parodii filmowych – odejście od tej konwencji stanowił thriller „Odmieńcy” z 2018 roku przy którym amerykański muzyk po raz pierwszy spotkał się z Zachem Lipovsky’m oraz Adamem Steinem. Ich współpraca okazała się na tyle owocna, że twórcy ponownie zaprosili Tima do pracy nad ich ostatnim projektem. Przystępując do realizacji zadania, kompozytor zaczął od świeżego podejścia: stworzenia autorskiego, osobiście obsługiwanego smyczkiem instrumentu „Bloodbox”, który pozwolił autorowi wykreować unikalną atmosferę i charakterystyczne dźwięki, zamykając je w czterech tematach: głównym przewodnim, bardziej lirycznym wątku rodziny Stefani oraz dwóch powiązanych tajemniczych motywach związanych ze wszechobecnym zagrożeniem, wplatając jednocześnie kilka kultowych melodii z pierwszych albumów Shirley Walker.

WYDANIE BLU-RAY
Najnowsza odsłona franczyzy „Oszukać przeznaczenie” debiutuje na dyskach fizycznych trzy miesiące po polskiej premierze kinowej na każdym z nośników: DVD, Blu-ray oraz 4K UHD, dodatkowo w ofercie znajdziemy także box zawierający wszystkie sześć części. Obraz na błękitnym krążku Blu-ray zapisano w formacie 2.39:1 i robi piorunujące wrażenie na widzu już w pierwszej scenie filmu, przykuwając oko retro designem i widowiskowymi efektami specjalnymi, które zarezerwowano właśnie dla początkowej sekwencji krwawej produkcji. Sceny osadzone w przeszłości emanują ciepłą kolorystyką i żywymi barwami scenografii, natomiast te rozgrywające się w czasie teraźniejszym odznaczają się bardziej zdrowymi odcieniami i naturalnie zaaranżowanym tłem. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w formacie Dolby Atmos, natomiast polski dubbing otrzymujemy standardowo jako Dolby Digital 5.1 – obie ścieżki oferują solidne wrażenia dźwiękowe, szczególnie w kulminacyjnych momentach śmierci bohaterów i towarzyszącej im progresywnie rozwijającej się akcji. W polskiej wersji wystąpili m.in. Zuzanna Saporznikow (Stefani Reyes), Kamil Kula (Erik Campbell), Karol Jankiewicz (Charlie Reyes), Michał Klawiter (Bobby Campbell), Elżbieta Kijowska (starsza Iris Campbell), czy Marek Lewandowski (William John Bludworth).
Na płycie oprócz samego filmu znajdziemy też dodatki specjalne, które trwają prawie 20 minut i zaglądają za kulisy najnowszej kontynuacji ze słynnego cyklu. Głównym materiałem jest króciutki „Ze śmiercią im do twarzy: Na planie Oszukać przeznaczenie: Więzy krwi” (6:11), czyli promocyjny making-of z wypowiedziami ekipy oraz aktorów dotyczących m.in. wspomnień o poprzednich częściach horroru i licznych powiązań między nimi. Następny w kolejce bonus „Liczne filmowe śmierci” (7:26) koncentruje się na technicznych aspektach filmowych wyobrażeń śmierci, w tym otwierającej film widowiskowej sceny w restauracji na wieży. Na sam koniec obejrzymy „Spuściznę Bludwortha” (5:24) poświęconą zmarłemu Tony’emu Toddowi i jego powracającemu do uniwersum bohaterowi oraz wysłuchamy „Komentarza reżyserów Adama Steina i Zacha Lipovsky’ego”, w którym twórcy bardziej szczegółowo omawiają kolejne etapy produkcji ich najnowszego filmu: od historii franczyzy, przez kompletowanie obsady, aż do porównań do przeszłych odsłon i ukrytych smaczków dla wiernych miłośników cyklu. Statyczne menu główne dostępne jest w języku angielskim.

PODSUMOWANIE
Mówi się, że życie potrafi pisać najlepsze scenariusze – najnowsza odsłona kultowej serii „Oszukać przeznaczenie” jest najlepszym dowodem na to, że prawdziwe życie dogoniło sztukę filmową, choć nie w sposób, jakiego byśmy sobie życzyli. Argentyńscy widzowie, którzy wybrali się do kina Cinema Ocho w La Plata w poniedziałkowe popołudnie po premierowym weekendzie przeżyli chwile grozy na własnej skórze, gdy na oglądających spadły fragmenty sufitu: początkowo myśleli, że są świadkami jednego z nowatorskich efektów dźwiękowych, jednak szybko okazało się, że zagrożenie jest realne. Kinomaniacy mogą mówić o sporym szczęściu – tylko dwie osoby z publiczności doznały kontuzji kolana, natomiast reszta widowni wyszła z feralnego pokazu bez szwanku. Patrząc jednak na gruzy wewnątrz pomieszczenia, aż trudno uwierzyć, że nikomu nie stało się nic poważnego – czyżby argentyńscy widzowie rzeczywiście oszukali przeznaczenie, idąc w ślady filmowych postaci, którzy najpierw cudem unikają śmierci, by potem po kolei ginąć w nieszczęśliwych zbiegach okoliczności? Z pewnością swoje przeznaczenie oszukali filmowcy odpowiedzialni za szóstą już część franczyzy – podczas gdy kolejne kontynuacje mierzą się z coraz niższymi przychodami i gorszymi recenzjami, „Więzy krwi” okazały się najbardziej dochodową i najlepiej ocenianą zgodnie przez krytyków i publikę odsłoną krwawego cyklu. „Szóstka” w której po raz pierwszy mówi się o dziedziczności „przeznaczenia” niemal jak o genetycznej klątwie dowodzi, że dłuższa przerwa podziałała odświeżająco na całą markę – ukazując nie tylko genezę wszystkich wydarzeń, ale i kluczowy moment, który spowodował, że śmierć zaczęła realizować swoje obłąkane poczucie sprawiedliwości, nowe „Oszukać przeznaczenie” odpowiada na pytania, które kłębiły się w głowie miłośników serii od niemal ćwierć wieku.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.
Zdj. Galapagos