Cóż napisać o filmie, który od swojej premiery w roku 1942, stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych obrazów filmowych XX wieku? W każdym rankingu na najlepszy melodramat wszechczasów „Casablanca” zajmuje miejsce na szczycie, zaś jeśli lista uwzględnia najlepsze filmy w całej historii kinematografii, to przeważnie uplasuje się w pierwszej dziesiątce. „Casablanca” to film legenda. To obraz, który obrósł mitami. Głośno było o wielu problemach w trakcie jego realizacji, zwłaszcza z wyborem reżysera, czy o tym, że scenariusz był pisany na bieżąco, a zakończenie filmu nie było znane aż do momentu realizacji sceny na lotnisku. Poza tym film dostał trzy Oscary (za reżyserię, za scenariusz i za najlepszy film) w tle małego skandalu, ponieważ Casablanca została nagrodzona dopiero po dwóch latach od momentu premiery.
Nie istnieje chyba miłośnik kina, który choć raz nie widział filmu Michaela Curtiza. Są też tacy, którzy w trakcie filmu cytują wszystkie dialogi lub znają na pamięć każdy mały gest Bogarta. „Casablanca” nadal pozostaje filmem, który ciągle przywraca czar starego Hollywood, ale co ważniejsze, przypomina po prostu o czystej magii kina. Po 67 latach ponownie mamy możliwość zobaczyć na dużym ekranie historię miłości Ricka i Ilsy. Znów istnieje szansa, że magia tego czarno-białego obrazu dotrze do tych, którzy jeszcze jej nie doświadczyli lub ukaże się ponownie tym, którzy już kiedyś zdecydowali się odbyć filmową podróż po Casablance.
Jak przystało na najlepszy i najsłynniejszy melodramat w dziejach historii kina, „Casablanca” to historia miłości. Niespełnionej miłości. Jest II wojna światowa. Amerykanin Rick Blaine prowadzi w Casablance popularny klub nocny. Stara się na tyle, na ile to możliwe w pogrążonym w chaosie świecie, skupić się na prowadzeniu lokalu, nie mieszając się w zawiłe i nie zawsze uczciwe reguły rządzące wojną. Rick dla świata przybrał maskę cynika. Ta maska pomaga mu zapomnieć o kobiecie, która kiedyś złamała mu serce, nie wyjeżdżając z nim z Paryża, do którego lada chwila miały wtargnąć nazistowskie wojska. Do Casablanki przybywa jeden z symboli walki z hitlerowskimi Niemcami, członek Ruchu Oporu, Victor Laszlo wraz ze swoją zjawiskową żoną, aby uzyskać wizy do Lizbony, a następnie wyruszyć do Ameryki - ziemi obiecanej, skąd walka z wrogiem mogłaby być bardziej efektywna. Rick, który przez przypadek znajduje się w posiadaniu tych cennych wiz, staje przed trudnym wyborem: czy złamać swoje zasady i zaangażować się w tę polityczną sprawę? Ponadto sytuacja komplikuje się, gdyż żoną Laszlo okazuje się Ilsa, miłość Blaine’a z Paryża, która „ze wszystkich knajp na całym świecie musiała wejść właśnie do jego”.
Jednak „Casablanca” to nie tylko historia miłości. Powstało wiele tekstów, artykułów i analiz, które ukazały ukryte znaczenia tego melodramatu. To, co sprawia, że obraz twórcy „Aniołów o brudnych twarzach” jest tak niezwykły, to fakt, że jest to film ponadczasowy, a jednocześnie jego odbiór zmienia się wraz z biegiem czasu. Gdy wszedł na ekrany kin, widzowie oprócz pięknej historii miłosnej, mogli odkryć nawiązanie do sytuacji, w jakiej znalazła się Ameryka w czasie II wojny światowej. To w „Casablance” padają zarzuty, iż postawa izolacyjna nie popłaca, a sam Blaine mówi: „Założę się, że w Nowym Jorku śpią. Założę się, że śpią w całej Ameryce.” Postać Ricka przecież symbolizuje bierną postawę Stanów Zjednoczonych na początku II wojny światowej. Ale myli się ten kto pomyśli, że ten film to jawna krytyka USA. Jest odwrotnie, wydźwięk całego obrazu pokazuje, że to tylko Ameryka jest wstanie uporządkować chaos szerzący się w Europie, tak samo jak Rick jest jedyną osobą, która może rozwiązać problemy Laszlo. USA włącza się do wojny pod koniec roku 1941, więc „Casablanca” w dniu swojej premiery była także filmem propagandowym, popierającym politykę międzynarodową rządu. Oprócz bardziej oczywistych interpretacji, w późniejszych latach analizowano „Casablankę” pod kątem feministycznym, stwierdzając, że to film, który propaguje (zresztą jak całe kino hollywoodzkie) model życia patriarchalnego. Alicja Helman ukazała, iż „Casablanca” to historia ukarania kobiety, która zdradza swoich mężczyzn. Umberto Eco idzie o krok dalej i stwierdza, że ten film to opowieść o platonicznej miłości między Rickiem i Victorem. Film sprawdził się także w czasach kontrkultury, gdzie zachwycono się głównym bohaterem i jego nonkonformistycznym sposobem bycia. Niektórzy dopatrywali się w filmie, który jest szczytowym osiągnięciem kina klasycznego, elementów takich gatunków, jak western czy musical.
W „Casablance” odnaleźć można postacie, które są doskonałymi modelami pragnień i marzeń zwykłych śmiertelników. Rick Blaine – idealny mężczyzna, Ilsa Lund – idealna kobieta. Humphrey Bogart w roli mężczyzny zmęczonego życiem, złamanego przez miłość, choć nadal zdolnego do wielkich uczuć, stworzył kreację ponadczasową. Stworzył postać-wzorzec, który obowiązuje w kinie do dnia dzisiejszego. Oczywiście nikt jednak nie jest wstanie dorównać Bogartowi. W swojej białej marynarce jest jedyny w swoim rodzaju. Ingrid Bergman jako Ilsa zachwyca urodą i klasą. Jej wyważona gra jest dobra, ale trzeba przyznać, że jej kreacja nie byłaby zapamiętana, gdyby nie fakt, że towarzyszył jej charyzmatyczny Bogart. Nie można nie wspomnieć o rolach drugoplanowych. Peter Lorre (Ugarte), twarz niemieckiego ekspresjonizmu, który choć gości na ekranie przez krótki moment, to niepostrzeżenie wkrada się w pamięć widza na długi czas, dzięki swojej znakomitej grze oraz hipnotyczno-przerażającemu spojrzeniu. Claude Rains w roli dwulicowego kapitana Renault jest wyśmienity. Jego postać jest wielce niejednoznaczna, wzbudzająca kontrowersje, ale tak poprowadzona, że nie można tego francuskiego łajdaka nie darzyć sympatią. Zachwycają wspólne sceny Renaulta z Blainem, charakteryzujące się lekkimi, przezabawnymi, podszytymi ironią i zawierającymi drugie dno dialogami. Ale to nie zaskakuje, gdyż wszystkie dialogi w filmie Curtiza są tak dobre, że wpisały się w świadomość nas wszystkich. Niewiele jest filmów, z których można cytować obojętnie jaką kwestię, a widzowie i tak stwierdzą, iż jest ona kultowa. Bo czy kultowymi cytatami nie są: „Zapierasz mi dech w piersiach, mała”, „To armaty czy moje serce?”, „Zawsze będziemy mieli Paryż”, „To może być początek pięknej przyjaźni”?
„Casablanca” to także nieśmiertelna muzyka Maxa Steinera. Ingrid Bergman wypowiada kwestię: „Zagraj to jeszcze raz, Sam”. Utwór „As Time Goes By”, albowiem właśnie o ten utwór prosi Ilsa Lund Sama, miał nie znaleźć się w filmie na życzenie kompozytora. Na szczęście piosenka nie została wymieniona na inną i dzięki temu widzowie na całym świecie mogli nucić ten niesamowity utwór, a nazwisko Steinera będzie zawsze pamiętane. Poza fenomenalnym „As Time Goes By”, w „Casablance” odnajdziemy motyw z czołówki filmu, który jest tak charakterystyczny i egzotyczny, że nie może kojarzyć się z żadnym innym filmem. No i „Marsylianka”. Ach, jak pięknie brzmi ten dumny hymn w nocnym klubie – „jaskini hazardu”.
Im więcej razy oglądam „Casablankę”, tym bardziej doceniam ten niby typowy melodramat złożony z klisz, które były już tak wiele razy eksploatowane w kinie. Za każdym razem w trakcie seansu odnajduję to wszystko, co wcześniej już mnie w tym obrazie zachwyciło, ale jednocześnie znajduję coś więcej. Coś, co umknęło mi wcześniej. Szczegół, półcień, półgest, który sprawia, że na nowo odkrywam ten film i na nowo zachwycam się światem, który wykreował Curtiz. Możliwe, że tajemnicę tego niby zwykłego filmu, który wzrusza już kolejne pokolenia widzów, odkrył Umberto Eco w „Semiologii życia codziennego”. Włoski myśliciel stwierdził, iż „Casablanca” fascynuje nas dlatego, że jest „cytatem z tysiąca innych filmów i każdemu aktorowi przypada wielokrotnie już odgrywana rola (…). Kiedy wykorzystuje się bezwstydnie wszelkie archetypy, można osiągnąć homerycką głębię. Dwa stereotypy śmieszą. Setka może nas tylko wzruszyć” i zachwycić. Klasyka godna obejrzenia – wielokrotnego.