Kino akcji dawno już jest przebrzmiałą melodią. W obecnych czasach science fiction przeżywa swój renesans, spychając daleko w tył filmy, gdzie trup ściele się gęsto, jak trawa na łące, magazynki nie mają końca, a prawdziwy twardziel nigdy nie patrzy na eksplozję. Heroicznym zrywem, niczym bohaterowie z dawnych produkcji, „Niezniszczalni” postanowili zawalczyć o swoje miejsce w umysłach widzów. Trzecia odsłona przygód wojowników, których kule się nie imają, w bardzo dobrym wykonaniu pokazuje, że zbyt łatwo porzucono ten schemat.
Pomimo że na srebrnym ekranie z trudem doszukać się produkcji, w których testosteron głównych bohaterów walczy z ogłuszającymi wybuchami i pędzącą niczym Lamborghini akcją o uznanie widzów - ma to swoje dobre strony. Dwadzieścia lat temu kino twardo stało takimi herosami ekranu jak Stallone, Schwarzenegger, Van Damme czy Chuck Norris, skutkiem czego był przesyt takiej treści. Z każdym kolejnym rokiem można było wyczuć swąd wypalania się kina akcji, aż w końcu pozostały tylko zgliszcza. W kinach na długo pozostała głucha cisza, jednak pożar niedogaszony w końcu ponownie zapłonie. Gdzieś tliła się iskra, która dojrzewała wystarczająco długo, żeby ukazać się w pełnej krasie jako „Niezniszczalni”. Mistrzowskim posunięciem, które skupiło uwagę widzów, było oczywiście obsadzenie w głównych rolach herosów gatunku. Pierwsza część filmu odniosła tak duży sukces, że nie trzeba było czekać długo na kolejny cios, który miał umocnić przyczółek kina akcji w kinach. Aktualnie możemy oglądać na ekranach kolejną ofensywę „Niezniszczalnych”.
Najnowsza, trzecia już część filmu, pokazuje nam „resztki” jakie pozostały ze słynnej grupy najemników. Jedni się wycofali, większość niestety poległa na polu chwały. Ci, którzy pozostali, jak to mają w zwyczaju, zarabiają rozwalając. Podczas jednej z misji ,którą można w ich przypadku nazwać „rutynową”, trafiają na człowieka, który u głównego bohatera - Barney'a (granego przez Sylvestra Stallone) wzbudza taką furie, że naraża całą misję na niepowodzenie. W skutek jego niepohamowanej złości wielu odnosi rany, niektórzy bardzo poważne. Wściekły do granic możliwości Barney postanawia zemścić się za wszelka cenę, co (jak łatwo można przewidzieć) sprowadza na niego więcej kłopotów niż mógłby sam udźwignąć na swoich napakowanych barkach.
Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie trzecia część „Niezniszczalnych”. Twórcy postanowili sięgnąć do chwytów, które nie tylko nie są zbyt powszechne w kinie akcji, ale praktycznie niespotykane. Zwykle bohater ma bardzo płytkie oblicze, które zwraca się co najwyżej do żałowania za własne postępowanie sprzed lat, niechęć do wciągania w walkę innych osób. Stara szkoła kina akcji nie opierała się nigdy na założeniu, że główny bohater może służyć czemuś innemu niż zabijaniu i wysadzaniu wszystkiego, czego dotknie ręką. Sentymentalizm, który wprowadzono w postać głównego bohatera, jest nie tyko zaskakująco zbudowany, ale i wiarygodny. Bardzo mało filmów akcji postarało się o zbudowanie swoich postaci w tej materii. Dodatkowych emocji dodaje fakt wprowadzenia do obsady młodych stażem aktorów. Widz czuje się przez moment zdezorientowany biegiem zdarzeń, nie wierząc tym samym, że główny motyw filmu może zostać tak łatwo porzucony. Szybko jednak zostaje sprowadzony do pionu kiedy akcja, której niemało, nabiera rumieńców.
„Niezniszczalni 3” ewidentnie skłaniają nas do zrozumienia, że jest to prawdopodobnie pożegnanie ze starymi wyjadaczami, których pokochały miliony. Faktem decydującym o tym jest wprowadzenie do fabuły młodej generacji. Nie da się oprzeć wrażeniu, że twórcy filmu chcą w ten sposób przygotować widza na emeryturę „Niezniszczalnych”. Wszystkie niezałatwione sprawy i powiązania między bohaterami dążą do miejsca, w którym powiedzą nam z ekranu: We will not back-parafrazując Schwarzeneggera z „Terminatora”.
Całość filmu hołduje starym schematom, gdzie główny bohater jest właśnie niezniszczalny - stąd też tytuł. Wyjątkowo miłym dodatkiem do całości jest niewymuszony humor, który jest obecny niemal w każdej scenie. Osobiście zachwyciłem się postacią Galgo, granego przez Antonio Banderasa, jednak jest to tylko jedna część składowa całości, która w wyśmienity sposób uśmiecha się do widza wychowanego na filmach akcji lat dziewięćdziesiątych. Robi to oczywiście nie patrząc na wybuchy, bo twardziele tego nie robią. Naprawdę warto poświęcić dwie godziny swego czasu, aby znowu poczuć się jak dziesięciolatek, który w tajemnicy przed rodzicami oglądał po nocach totalną anihilację złych zakapiorów.