Zarys fabuły drugiego w karierze filmu Dito Montiela od razu budzi skojarzenia z zeszłorocznym „Po prostu walcz!”, choć akcja przeniesiona tu została ze środowiska bogatych i rozkapryszonych nastolatków do biednych dzielnic Nowego Jorku i podziemnego świata nielegalnych walk. W przeciwieństwie jednak do Jeffa Wadlowa, który ze swojego filmu zrobił po prostu widowiskową pożywkę dla żądnej mordobicia młodzieży, Montiel miał dużo większe ambicje i skierował swoje dzieło w stronę dramatu, prawie sportowego. Z jakim skutkiem? O tym poniżej.
Shawn MacArthur (Channing Tatum), młody były bokser, który po kłótni z ojcem skończył ze sportem, zarabia na życie handlując podrabianym towarem w centrum Nowego Jorku. Będący bez dachu nad głową chłopak, zwraca na siebie uwagę Harveya Boardena (Terrence Howard), drobnego oszusta zajmującego się nielegalnymi walkami ulicznymi. Skuszony pokaźną sumą pieniędzy, postanawia wziąć udział w kilku bójkach.
To, co od razu rzuca się w oczy, to fakt, że inspiracją dla postaci głównego bohatera był kultowy już Rocky. Chłopak z ulicy, nieco nieśmiały, z bardzo prostymi zasadami. Zarówno sposób bycia Shawna, jak i chociażby scena podrywu czy dialogów z Harveyem ewidentnie kojarzą się z postacią wykreowaną przez Sylvestra Stallone'a. O ile jednak naturalność Stallone'a i jego zaangażowanie w rolę pozwoliły na stworzenie postaci autentycznej, budzącej sympatię, o tyle Tatum jest po prostu sztuczny i do charakteru swojego bohatera nie pasuje. Zresztą sztuczność to chyba największa wada „Fighting”, która najbardziej uwidacznia się w relacjach między bohaterami. Bardzo kiepskie dialogi, masa niepotrzebnych scen nic niewnoszących do fabuły i kiepskie aktorstwo (fatalny występ Terrence'a Howarda) przepełniają czarę goryczy. Do tego film o wymownym tytule „Fighting” nie ma zbyt wiele do zaprezentowania fanom różnej maści bijatyk. Po pierwsze bójki to praktycznie dodatek do fabuły, więc nie ma ich zbyt wiele, po drugie nie są one ani specjalnie realistyczne, ani tym bardziej widowiskowe. Jakby tego było mało, realizatorzy bardzo się postarali, aby widz w scenach walk nie zobaczył zbyt wiele, stawiając na chaotyczny i rwany montaż, popularny w muzycznych wideoklipach. Wyjątkiem jest całkiem niezły pojedynek finałowy, ale to za mało, jak na trwający ponad półtorej godziny film.
W rezultacie „Fighting” to jeden z najnudniejszych filmów roku i jeden z moich kandydatów do przyszłorocznych Złotych Malin, głównie w kategoriach najgorszego aktora (Howard) i scenariusza (Robert Munic, Dito Montiel). Banalna historyjka o chłopaku z ulicy, który po trzech nielegalnych walkach (z czego jednej wygranej właściwie przypadkiem, a innej zakończonej własną ucieczką) staje do walki z czempionem podziemnego światka, być może byłaby zjadliwa w formie, jaką przyjęli twórcy „Po prostu walcz!”, ale ubrana w szaty dramatu prezentuje się po prostu fatalnie. Omijać szerokim łukiem.