O sequelach panuje powszechna opinia, że każdy kolejny jest gorszy od poprzedniego. Sporo w tym prawdy, ale nie tyczy się to oczywiście wszystkich serii, że wystarczy wymienić pierwszą Gwiezdną Trylogię. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o „Pile”, której budżet wzrastał z odsłony na odsłonę, jednak malała przyjemność z oglądania...
Ciężko chory Jigsaw (Tobin Bell) leży na łożu śmierci. Mimo to nawet w takiej sytuacji zadbał, by jego dzieło „nawracania” ludzi na właściwą drogę życia było kontynuowane. Pomaga mu w tym Amanda (Shawnee Smith), która – by ratować swojego mentora – porywa doktor Lynn Denlon (Bahar Soomekh), by ta za wszelką cenę utrzymywała Jigsawa przy życiu. Zasady są proste: jeśli Pan Układanka zginie, Lynn także nie wyjdzie z tego żywa. Wolność odzyska tylko wtedy, gdy niejaki Jeff (Angus Macfadyen) przejdzie pomyślnie przez wszystkie próby.
Już samo streszczenie fabuły dowodzi, że pomysłów twórcom starczyło jedynie na dwie części. Scenariusz „Piły III” (ponownie Leigh Whannell) jest fatalnie napisany – począwszy od koszmarnych dialogów, a kończąc na nic nie wnoszących (i mających jedynie funkcję zapychaczy) retrospekcjach. Przede wszystkim film jest za długi (prawie 2h), co przy tak ślamazarnie toczącej się akcji jest męczące (choć początek jest szybki i obiecujący). Żeby jeszcze sens w tym jakiś był. Ale nie, nic z tych rzeczy. Jeff – marzący o zemście na zabójcy swojego syna – przemierza korytarze dziwnego budynku, robiąc przystanki w pomieszczeniach, gdzie czekają na niego próby wymyślone przez Jigsawa. W owych pomieszczeniach znajdują się osoby pośrednio odpowiedzialne za śmierć chłopca, jak i wreszcie sam zabójca. Jeff ma wybór: wybaczyć i uratować ich lub nie robić nic. W efekcie sprowadza się to do tego, że wielce zrozpaczony ojciec wygłasza kilka bzdurnych, oskarżycielskich zdań, by w końcu rzucić się na ratunek znienawidzonym osobom. Przekonujące to niesamowicie...
Niestety, kuleje także aktorstwo, z którym w „Pile II” nie było najgorzej. Tutaj zaś do postaci doktor Lynn czy Jeffa nie sposób zapałać sympatią, o współczuciu im nawet nie wspominając (a chyba takie odczucia w ich kierunki powinien żywić widz). Bahar Soomekh, oprócz kilku grymasów, ogranicza się do „posągowego” aktorstwa, a Angus Macfadyen jest całkowicie nijaki i nieprzekonujący. Dziwne to tym bardziej, że w „Walecznym sercu” stworzył bardzo dobrą kreację Roberta Bruce’a...
Sytuacji nie ratuje także Tobin Bell, który przez niemal cały film leży przykuty do łóżka. Aktor nie jest w stanie przykuć wielkiej uwagi widza (jak to było w części drugiej), ale jego winy w tym raczej nie widzę, gdyż taką po prostu dostał rolę.
Co się tyczy ekranowej brutalności, to „Piła III” dostarcza jej w sporych ilościach. W repertuarze znajduje się dłubanie w głowie, rozrywanie ciała łańcuchami czy też otwieranie klatki piersiowej. Dochodzą jednak sceny budzące jedynie pusty śmiech, np. kąpiel w świńskich resztkach. Stwierdzić można zatem, że pułapki Jigsawa z każdą częścią stają się coraz bardziej wymyślne, ale czy zarazem lepsze? Wątpię.
„Piła III” bardzo mnie rozczarowała. Dwie pierwsze części uważam za całkiem niezłe thrillery i sądziłem, że trzecia odsłona prezentować będzie zbliżony do nich poziom. Myliłem się. Podczas oglądania filmu Darrena Lynn Bousmana przytrafiło mi się coś, czego nie doświadczyłem w trakcie seansów poprzednich części – wynudziłem się. W konsekwencji po cichu liczyłem, że przygody Jigsawa na trylogii się zakończą. Niestety, Pan Układanka przygotował kolejną grę. Oby lepszą niż „Piła III”.