Nazwisko debiutującego w roli reżysera pełnometrażowego filmu Troya Nixeya większości widzów zapewne niewiele mówi, dlatego też film promowany jest nazwiskiem współscenarzysty i producenta "Nie bój się ciemności" - Guillermo del Toro. Słusznie, nie tylko ze względów marketingowych - film wydaje się kręcony wedle wskazówek Meksykanina i zapewne to on miał największy wpływ na jego ostateczny kształt. Niestety, potęguje to tylko ostateczne rozczarowanie.
Główną bohaterką remake'u produkcji telewizyjnej sprzed niemal czterdziestu lat, która podobno śmiertelnie przeraziła młodego wówczas del Toro, jest Sally. Dziewczynka zostaje odesłana przez swoją matkę do starej posiadłości, restaurowanej przez ojca architekta i jego nową partnerkę. Wiekowe wiktoriańskie domostwo to oczywiście idealne miejsce horroru, który rozpoczyna się wraz z uwolnieniem przez dziecko więzionych w piwnicy gnomów, żądnych krwi, dziecięcych kości i przede wszystkim... zębów.
"Nie bój się ciemności" zostało z grubsza odarte, świadomie zresztą, z całej tajemniczości. Nękające bohaterów stworki poznajemy dość szybko, więc przez większość seansu doskonale wiemy kto, co, kogo i dlaczego. Całe budowanie napięcia spoczywa więc na scenografii i pracy kamery. Niestety, choć wizualnie poprawne, kolejne obrazy nie są w stanie wywołać napięcia, a tym bardziej strachu u starszego widza. Na kpinę zakrawają tu przede wszystkim same gnomy, przypominające zachowaniem, a po części także i wyglądem, hasające wesoło gremliny z filmu Joe Dantego. Ciężko w tym momencie brać je na poważnie, nawet gdy paradują z brzytwą czy śrubokrętem. Reszta straszaków ogranicza się do gry świateł czy odpowiednich dźwięków, wszystko to wykorzystane jednak zostało w podręcznikowy, a więc do bólu standardowy sposób. Tu zastrzeżenia można by mieć do reżysera-debiutanta, ale już za kiepskie nakreślenie postaci pretensje można mieć tylko do doświadczonego del Toro. Oprócz małej bohaterki, świetnie zagranej przez zdolną Bailee Madison, pozostali bohaterowie odgrywają role kukieł wygłaszających od czasu do czasu kwestie potrzebne do popchnięcia fabuły o krok dalej. I nie jest to wina wcielających się w nich aktorów, a niedopracowanego scenariusza.
Po seansie zagadką pozostaje dla mnie, do kogo film Nixeya został skierowany. Choć ma formę raczej mrocznej baśni niż horroru, dla młodszych widzów będzie zbyt straszny (w USA "Nie bój się ciemności" otrzymało kategorię wiekową R), a dla starszych - zbyt dziecinny. Zadowolone powinny być za to osoby, które bardzo chcą wybrać się do kina na horror, ale wcale nie zamierzają się na nim bać.