Jamesa Wana nie trzeba nikomu przedstawiać. A już na pewno nie
wielbicielom horrorów. Reżyser ma bowiem w swoim dorobku takie obrazy
jak: „Martwa cisza”, „Naznaczony”, czy „Obecność”. „Piła” to jeden z
pierwszych filmów malezyjskiego twórcy. Film, który śmiało można postawić obok klasyków gatunku: „Koszmaru z ulicy Wiązów”, czy „Halloween”. I już samo to stanowi chyba najlepszą rekomendację.
Pewnego
dnia budzisz się w wannie wypełnionej wodą. Nie mogąc nabrać powietrza,
rozpaczliwie próbujesz się wydostać. Szarpiesz i wijesz się.
W końcu woda opada, ale ty orientujesz się, że to nie oznacza końca
twoich problemów. Znajdujesz się w zdewastowanym pomieszczeniu z nogą
przykutą łańcuchem do zardzewiałej rury, w towarzystwie drugiego
nieszczęśnika i... leżącego w kałuży krwi trupa. Nie wiesz, dlaczego tu
jesteś i kim jest ten, który cię tutaj zamknął. Czujesz zagubienie,
bezradność, strach. Odkrywasz kasetę, a na niej tajemniczy głos zaprasza
cię do gry... I masz już świadomość tego, że głównym rozgrywającym jest
psychopata, a stawką tej gry — twoje życie.
W takiej sytuacji
znajdują się Adam i dr Lawrence Gordon. Gra, którą są zmuszeni podjąć,
polega na dokonywaniu dramatycznych wyborów. Według instrukcji,
pozostawionej przez szaleńca Lawrence musi zabić Adama, albo... zginą
obaj. Zabić, by przeżyć, czy do końca zachować w sobie człowieczeństwo?
Odciąć sobie nogę, by uwolnić się z kajdan, czy szukać alternatywnego
rozwiązania? Wykonywać posłusznie polecenia psychopaty, czy próbować go
przechytrzyć ryzykując okrutną karę? Z czasem każdy przekonuje się, że
przeżyć można tylko pod warunkiem odkrycia w sobie najbardziej mrocznych
instynktów. Bo człowiek postawiony w obliczu śmierci i upływającego
czasu zdolny jest do wszystkiego. I taką tezę wydaje się udowadniać
architekt całej tej makabrycznej gry – Jigsaw.
„Piła”
nie jest typowym horrorem, ale poziom przemocy, która epatuje z ekranu
oraz obecność scen gore (dosadnie zobrazowane zabójstwa i samobójstwa,
wyszukane pułapki) znacznie przybliżają go do tego gatunku. Trzeba
jednak przyznać, że nie zostaje tu przekroczona granica kiczu i sceny
najbardziej szokujące mają swoje fabularne uzasadnienie. Atutem filmu
jest to, że widza podczas całego seansu nurtują zasadnicze pytania: kto
jest ofiarą, a kto mordercą?, dlaczego to właśni ci mężczyźni zostali
uwięzieni?, jakie tajemnice skrywają? Odpowiedzi znajdują się w licznych
retrospekcjach, które zgodnie z zasadą suspensu nie pozwalają opaść
emocjom i krok po kroku odkrywają prawdę o głównych bohaterach tej
przerażającej historii. Napięcie osiąga apogeum w samej końcówce,
stanowiącej zaskakujący i spektakularny finał.
Widzowie o
bardziej analitycznych umysłach dostrzegą w „Pile” coś więcej niż tylko
historię o psychopacie realizującym swój makabryczny plan. Film okazuje
się także ciekawy z psychologicznego punktu widzenia. Zacznijmy od tego,
że Jigsaw
starannie wybierał swoje ofiary. Były nimi osoby zachowujące się
niemoralnie, które nie doceniały wartości życia, własnego i innych.
Kłamcy, oszuści, ludzie żerujący na czyjejś prywatności. Wyjście z
pułapki, zastawionej przez Pana Układankę dawało im „drugie życie”. W
tym kontekście Jigsaw
(który właściwie nikogo bezpośrednio nie zabił) jawi się jako człowiek z misją, który posługując się tą oryginalną metodą
terapeutyczną, wierzy, że cierpienie prowadzi do oczyszczenia duszy.
„Dokonaj wyboru” – zgiń w męczarniach lub zabij, a jeśli uda ci się
przetrwać to „szanuj życie” - zdaje się mówić do swoich wybrańców Jigsaw.
Równie ciekawe jest to, co dzieje się w głowach ofiar, kiedy słyszą
głos instruujący ich jak wyjść z pułapki. Na początku szok,
niedowierzanie i próba zrozumienia. Później zwątpienie i rezygnacja. Na
koniec rozpaczliwa walka o własne życie, które okazuje się warte
największych poświęceń.
Mankamentem „Piły” jest aktorstwo.
Niestety, nie stoi ono na wysokim poziomie. Najbardziej wiarygodną i
intrygującą postać stworzył Michael Emerson. Zdecydowanie gorzej
wypadają aktorzy wcielający się w role głównych bohaterów: Cary Elwes
oraz Adam Faulkner-Stanheight. Ten pierwszy jest sztuczny i „drewniany”
(co najbardziej denerwujące jest w samej końcówce), ten drugi lepiej
sprawdził się w roli scenarzysty. Również Danny Glover (jako detektyw Tapp) nie może zaliczyć swojego występu do udanych.
In
plus należy natomiast ocenić sposób realizacji. Zdjęcia wykonywane
„z ręki” i chaotyczny obraz tylko potęgują u widza uczucie niepokoju i
pozwalają lepiej wczuć się w beznadziejną sytuację protagonistów. Taką
samą rolę odgrywa scenografia, umiejscowienie akcji w obskurnej łazience
było strzałem w dziesiątkę. Film jest oszczędny, jeśli chodzi o efekty
specjalne i dźwiękowe, ale jest to zrozumiałe, biorąc pod uwagę środki,
jakimi dysponowali twórcy „Piły”. Godny podkreślenia jest jednak motyw
muzyczny, z łatwością wpada w ucho, a w finale doprowadza do wrzenia
emocje, jakie podczas seansu towarzyszą widzowi.
„Piła” to
znakomity dowód na to, że niskobudżetowe produkcje też mają szanse na
sukces i zdobycie rzeszy fanów. Warunkiem koniecznym jest dobry
scenariusz, bazujący na oryginalnym, trafiającym do widzów pomyśle.
Pomimo miernego aktorstwa to solidny, klimatyczny horror, z niebanalnym
czarnym charakterem i całkiem zmyślną linią fabularną. Pełen pułapek, w
które wpaść mogą nawet najbardziej uważni widzowie...