Ile warte jest życie Żyda? Dla hitlerowca zupełnie nic, dla szmalcownika bardzo dużo. Ilu Żydów warto uratować? Dziesięciu - bez wahania odpowiada Socha, bohater filmu Agnieszki Holland. Tu nie ma miejsca na litość i współczucie, jest tylko chłodna kalkulacja. W tych okolicznościach człowiek staje się towarem, który można wycenić, sprzedać z zyskiem, wyrzucić lub ukryć, jeśli przedstawia jakąś wartość. W kanałach Lwowa Leopold Socha przechowuje nie tylko skradzione kosztowności. Ukrywa też Żydów. I to przez 14 miesięcy. To dla niego spore źródło dochodu, choć obarczone najwyższym ryzykiem. Poldek robi to co inni - próbuje przetrwać. Wykorzystuje więc sprzyjającą sytuację - likwidację getta w maju 1943 r., strach Żydów i znajomość kanałów, by zapewnić opiekę swojej rodzinie, a przy okazji wzbogacić się, kiedy okres wojny i zamętu minie. Interes w końcu jednak przestaje się opłacać, ale Socha w ciemności kanałów dostrzega u „swoich” Żydów przejawy zwyczajnych ludzkich uczuć i postaw – zagubienia, miłości, odwagi, a przede wszystkim niezwykłej woli życia. Doświadcza też jeszcze czegoś. Tych kilka ludzkich istnień jest całkowicie zależnych od niego. To odpowiedzialność, której wcześniej nie znał. To ona właśnie sprawia, że Żydzi w kanałach stają się bezcennym skarbem, który ze wszystkich sił należy chronić.
Przeobrażenie psychologiczne Sochy jest najistotniejszym elementem opowieści Holland. Jednak sporo miejsca poświęca ona również zobrazowaniu kilku postaw w obliczu dramatu, jaki rozgrywa się na ulicach Lwowa, wąskiego zresztą wycinka rzeczywistości w kontekście całego Holokaustu. Postawy te charakteryzują głównych świadków tych wydarzeń: Polaków, Ukraińców i Żydów. Wszystkie te grupy cechuje ogromna nieufność, bo nie ma chyba człowieka, który nie bałby się o życie własne i najbliższych osób. Wojna wyzwala strach, a ten z kolei zmienia człowieka. Może być źródłem głęboko zakorzenionej nienawiści, przemocy i agresji, powodem zaprzedania duszy diabłu, jak w przypadku ukraińskich milicjantów. Może być lekiem na uspokojenie własnego sumienia, usprawiedliwieniem bezczynności, obojętności wobec krzywdy wyrządzanej innym. „Dojrzały” Socha nazywa to po prostu tchórzostwem. Strach może być wreszcie uczuciem, które poskromione nie burzy wyznawanego systemu wartości. Takie proste zasady – nie kraść, nie zabijać, nie żerować na cudzym nieszczęściu wyznaje żona Sochy, Wanda. To ona skłania Poldka do bezinteresownej pomocy Żydom, choć trzeba przyznać, że czyni to nieświadomie. Jest katalizatorem jego wewnętrznej przemiany. Z drugiej strony jej rozsądek i spokój pełnią rolę hamulca dla rozpędzonego bohaterstwa Sochy. Walka o Żydów lub z Żydami, walka z drugim człowiekiem ze strachu lub w imię ideologii odbywa się więc nie tylko w kanałach, czy na powierzchni miasta, ale także, a może przede wszystkim, w ciemnych zakamarkach ludzkiej duszy. Tam, gdzie przebiega cienka linia oddzielająca poczucie wrażliwości na cierpienie innych i moralną potrzebę niesienia im pomocy od wrodzonego mechanizmu obronnego, który nakazuje wartościować, być gotowym na poświęcenie czegoś lub kogoś dla ratowania siebie.
Ciekawie prezentują się również relacje między zbiegłymi Żydami. To osoby zaszczute, sterroryzowane, pogodzone z własnym losem, ale jednocześnie nie tracące dumy, z uporem walczące o przetrwanie. Żydzi są wrogo nastawieni do świata, nierzadko do samych siebie. Są podejrzliwi nawet wobec swojego wybawcy, wszędzie dopatrują się podstępu. Ich wegetacja w kanałach nakreślona jest chwilami zbyt naturalistycznie, zwłaszcza w odniesieniu do życia seksualnego. Uciekinierzy nie jawią się nam jako krystalicznie czyste osobowości. Mają swoje tajemnice, mordercze skłonności, nie wszyscy potrafią być wierni, są jak zwierzęta przystosowane do nowego środowiska. Ale jednocześnie patrząc na te szare, pozbawione wyrazu twarze nie mamy wątpliwości, że są to po prostu ludzie, których wojna systematycznie pozbawiała człowieczeństwa.
Socha staje się bohaterem powoli, bez fajerwerków, z trudem pokonuje kolejne bariery psychologiczne. Jest zatwardziałym oportunistą, człowiekiem o mało chwalebnej przeszłości, a w jego spojrzeniach, czy słowach przez znaczną część filmu nie odnajdziemy śladów altruizmu. A jednak to właśnie decyduje o sile filmu Agnieszki Holland. Brak zbędnego moralizatorstwa, spektakularnych gestów i niezwykle staranne prowadzenie głównych postaci. Ich zachowania są zrozumiałe, bliskie nam, ludzkie, mimo, że nie jesteśmy świadkami wielu refleksyjnych wywodów. Nie można zarzucić filmowi grania na emocjach. Te wydają się być po prostu nieodłącznym składnikiem opowieści o tej tematyce, tym bardziej, że jej ważnymi postaciami są dzieci. Scen, które wzruszają, szokują lub wywołują współczucie jest sporo, wzmacniają one poczucie dramaturgii, ale twórcy nie nadużywają ich. O wiele ważniejsze jest to, że głęboko zapadają w pamięć.
Trudno nie zachwycić się brylującym na ekranie Robertem Więckiewiczem w roli Sochy. Stworzył postać niezwykle interesującą i absolutnie wiarygodną. To dzięki jego mistrzowskiej roli, gestom, grymasom twarzy i wypowiadanym z dużą swobodą w lwowskiej gwarze kwestiom widz może doświadczać wielu skrajnych uczuć i emocji, bo postawa Sochy w jednej chwili jest godna krytyki, a w innej zasługuje na podziw. Humor, wyrażany głównie jego ustami i w odniesieniu do dramatycznych wydarzeń ma sarkastyczny wydźwięk – gorzki, złośliwy i destrukcyjny. Bardzo dobrze prezentują się inni: Kinga Preis, Benno Fürmann, Agnieszka Grochowska oraz Julia Kijowska. Dzięki tej aktorskiej drugiej linii, z zainteresowaniem śledzi się poboczne wątki filmu, co sprawia, że ponad 2 godziny seansu nie wywołują uczucia nudy. Na uwagę zasługuje również scenografia. W okresie okupacji Lwów, ze swoimi opustoszałymi ulicami, stertami gruzu i ludźmi pozbawionymi prawdziwej radości życia jawi się jako miasto mroczne i ponure. Jest to jednak niczym w porównaniu z ciemną, brudną, pełną szczurów i robactwa, klaustrofobiczną atmosferą systemu lwowskich kanałów. Umiejętne manipulowanie światłem i cieniem znakomicie ilustruje życie pod ziemią, a dynamiczne zdjęcia podkreślają wszechobecny chaos, zamęt i przerażenie, które panowało w czasie, gdy zacieśniała się pętla terroru.
Warto wspomnieć w tym miejscu o tej samej historii opowiedzianej jednak z innej perspektywy – oczami Krystyny Chiger, wówczas 7-letniej dziewczynki, która przetrwała w kanałach Lwowa. Czytając wspomnienia „Dziewczynki w zielonym sweterku”, przekonujemy się, że wizerunek Sochy znany z filmu Agnieszki Holland, nie musi być całkiem prawdziwy. Według tej relacji pełny spokoju i łagodności polski kanalarz był przyjacielem rodziny Chigerów niemal od samego początku. Pieniądze, które otrzymywał od Ignacego prawie w całości przeznaczane były na zakup niezbędnych dla zbiegów produktów i nie były głównym celem pomocy świadczonej przez Poldka. W filmie Agnieszki Holland Socha pomagając Żydom za pieniądze zmienia swój światopogląd i decyduje się na bezinteresowne ich chronienie. Z przekazu Krystyny Chiger wynika natomiast, że Socha już wcześniej postanowił odkupić swoje grzechy z przeszłości, a żydowski plan ucieczki z kanałów był dla niego misją życiową, świetną okazją na uratowanie przede wszystkim własnej duszy. Niezależnie od motywacji jakimi kierował się Leopold Socha, trzeba przyznać, że twórcy filmu czyniąc z niego postać bardziej złożoną, uniknęli jego idealizowania, uczynili film zdecydowanie głębszym w wymiarze psychologicznym, a samo przełożenie akcentów z doświadczeń i przeżyć ukrywających się Żydów na osobę Sochy i przyczyny jego działania były po prostu narracyjnym strzałem w dziesiątkę.
To małe cuda – jak określiła to Krysia Chiger, ocaliły Żydów przed rozszalałym we Lwowie terrorem. Niezwykłe zbiegi okoliczności, trochę szczęścia, instynkt i wola przetrwania oraz spotkanie z polskim kanalarzem zmieniającym filozofię swojego życia. Te małe cuda złożyły się na historię, dzięki której Agnieszka Holland mogła stworzyć znakomity film, wstrząsający, ale i promieniujący pozytywną energią, bo przywracający ostatecznie wiarę w człowieka.