Druga część filmowych przygód Kapitana Ameryki to najlepsza produkcja oparta na komiksach Marvela, jaka do tej pory powstała. Równie dobrzy okazali się „Avengersi”. Niestety kontynuacja tego drugiego tytułu okazała się jednym wielkim rozczarowaniem 2015 roku. Spodziewano się wiele, ale rzeczywistość zweryfikowała oczekiwania fanów, przynosząc im gorzkie rozczarowanie. Nic więc dziwnego, że większość widzów oczekiwała trzeciej części „Kapitana Ameryki” z niepokojem. Nie, żeby nie ufano braciom Russo, po prostu ostatnimi czasy sporo filmów rozczarowuje i lepiej nie mieć zbyt wysokich oczekiwań. Na szczęście „Wojna bohaterów” pokazała, że dobre kino superbohaterskie jeszcze nie przeminęło.
Po wydarzeniach w Sokowi grupa Avengersów jest pod baczną obserwacją. Ich kolejna misja także przynosi straty w cywilach, co zmusza rządy świata do podjęcia radykalnych kroków. Głowy państw chcą, by członkowie Avengers podpisali dokument, który narzuca im zwierzchników i ogranicza samodzielne podejmowanie decyzji do minimum. Część superbohaterów zgadza się na podpisanie ustawy, jednak nie wszyscy. Kapitan Ameryka nie chce znowu przechodzić tego, co się działo pod rządami S.H.I.E.L.D./Hydry, dlatego nie zgadza się na złożenie pod dokumentem swojego podpisu. Sprawę jeszcze bardziej komplikuje list gończy wystawiony za Buckim Barnesem – przyjacielem Steve’a. Kapitan Ameryka decyduje się na krok, który zmieni życie każdego z Avengersów.
Miłośnicy światka superbohaterów dokładnie wiedzieli, co ich czeka w najnowszej odsłonie przygód Kapitana Ameryki i jego przyjaciół – konflikt, który podzieli drużynę herosów. A to mogło oznaczać tylko jedno – sporą dawkę zapierających dech w piersiach scen walki. I trzeba przyznać, że dostaliśmy bardzo dużo wszelkiej maści bijatyk, wiele kopnięć, pchnięć, wymiany ciosów i nowych zabaweczek. Oj tak, pojawiają się nowi mechaniczni przyjaciele, jak dron należący do Falcona, który nie raz ratuje bohaterom skórę. Jeśli chodzi o warstwę wizualną „Kapitan Ameryka 3” to prawdziwa uczta dla oka. Wybuchy, sceny pościgów i finalna sekwencja potyczki pomiędzy trójką protagonistów to tylko niektóre ze smaczków, jakie pojawiają się w filmie.
A humor? Jest – ale nie pojawia się go tak dużo, jak w „Ant-Manie” czy serii o „Iron Manie”. Tutaj bardziej liczy się chemia pomiędzy bohaterami i pierwsze spotkania z nowymi komiksowymi postaciami – jak choćby Spider-Manem czy Czarną Panterą. Do tego dodajmy trio Steve-Falcon-Bucky i ich wzajemne relacje, a otrzymamy mnóstwo scen, które przejdą do kanonu. Film budują wspomniane wyżej relacje – widać podział i zmianę, jaka zachodzi w mentalności bohaterów. Widać, jak bardzo się zmieniają i czym się kierują w swoich wyborach. Przynajmniej w większości przypadków można zrozumieć postępowanie postaci.
Aktorzy spisali się na medal – twórcy pokazują kolejne oblicza każdego z bohaterów, ich zmianę i wewnętrzną walkę. Szkoda tylko, że Iron Man, przynajmniej w moich oczach, tak wiele stracił. Większość decyzji, jakie podejmuje, okazują się niewłaściwymi, bardzo trudno sympatyzować z jego postacią. Nie po tym, co robi swoim przyjaciołom. Bardzo ciekawie całe zachowanie Starka podsumowuje w pewnym momencie Clint.
„Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” nie jest może tak dobry, jak druga część serii czy pierwszy film o Avengersach, ale pojawia się sporo scen, które zapierają dech w piersiach, do tego dodajmy rewelacyjną grę aktorską i przemyślaną fabułę, a otrzymamy obraz, z którego twórcy mogą być dumni.