Przyznam, że znając dorobek Renée Zellweger nie spodziewałam się, że będzie można ją zobaczyć w filmie z gatunku tych strasznych. A jednak... I żeby było zabawnie rumiana Bridget Jones (choć wychudzona) wypada w „Przypadku 39” Christiana Alvarta nie najgorzej.
Emily Jenkins (Renée Zellweger) jest pracownicą opieki społecznej i to bardzo zaangażowaną, która bardzo przejmuje się losem swoich małoletnich podopiecznych. Pewnego dnia szef jej komórki przydziela zawalonej robotą Emily tytułową sprawę nr 39. Przypadek Lilith, którą próbują zabić psychopatyczni rodzice . Niestety dla Emily sprawa okaże się dużo bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać. Wystarczy, że Lilith znajdzie się pod jej dachem, a w niewyjaśnionych okolicznościach zaczną ginąć jej najbliżsi.
Od obrazu Christiana Alvarta nie wieje świeżością, a mimo to film potrafi się obronić. Mam wrażenie, że niemiecki reżyser opierając się na konwencji , ba nawet bardzo mocno tkwiąc w schemacie charakterystycznym dla gatunku, stworzył całkiem niezłą produkcję. Bo o co chodzi w horrorach czy thrillerach? A no o strach, niepewność, napięcie... I to wszystko, w mniejszym lub większym stopniu w filmie Alvara jest obecne.
Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na warstwę dźwiękową obrazu. Dobre efekty, modulacje głosu Lilith i w końcu muzyka Michla Britscha. To wszystko potęguje napięcie, kto wie, może u co wrażliwszych widzów wywoła strach?
Przyzwoicie wypadają również aktorzy. Zellweger (Emily Jenkins) i Jodelle Ferland (Lilith Sullivan) wywiązują się ze swoich niełatwych (patrząc na wiek, czy dorobek aktorski) ról. Jednak największe wrażenie robią psychopatyczni rodzice Lilith: wyśmienity Callum Keith Rennie i partnerująca mu Kerry O'Malley. Ta dwójka niezwykle wiernie oddała przerażenie ocierające się o granice zdrowego rozsądku, które rodzi psychozę.
Scenariuszowo natomiast jest w sumie nudno, ale fakt ten ginie trochę w wyżej wymienionych plusach obrazu. Jest groźnie i z dreszczykiem, do pewnego momentu nawet nieprzewidywalnie, bo nie do końca wiadomo gdzie czai się zło. I najważniejsze, że „Przypadek 39” całkiem miło się ogląda. Trudno więc w pierwszych chwilach wyczuć scenariuszową wtórność, a później można po prostu przymknąć na nią oko. Tak samo należy zresztą przemilczeć zakończenie, które w sumie trochę rozczarowuje.
Muszę przyznać, że „Przypadek 39” jest filmem schematycznym i wtórnym, ale Alvart mądrze czerpie z tradycji i zgrabnie dobiera elementy tworząc całkiem dobry obraz. Może więc i od pewnego momentu jest przewidywalnie, ale nie zmienia to faktu, że jest i dreszczyk emocji , który towarzyszy działaniom Emily. „Przypadek 39” warto obejrzeć, choćby dla chwili niepokoju i nowego wcielenia Renée Zellweger.