Olivia Wilde zasłynęła jako reżyserka w 2019 za sprawą młodzieżowej komedii o dorastaniu „Booksmart” (znaną w Polsce pod jakże wymyślnym tytułem „Szkoła melanżu”) z miejsca zdobywając uznanie krytyków oraz publiczności – recenzenci chwalili dowcip i świeżość historii typu „coming of age”, kinomani docenili zaś grę aktorską oraz oryginalny scenariusz, a sam film został obsypany branżowymi nominacjami oraz nagrodami m.in. za reżyserię – nic więc dziwnego, że filmowy świat wyczekiwał kolejnego projektu amerykańskiej reżyserki, w który Wilde zaangażowała się praktycznie od razu. Od samego początku nowej produkcji towarzyszył jednak pech – najpierw zdjęcia zostały przerwane z powodu rozprzestrzenienia się pandemii koronawirusa na planie wśród ekipy produkcyjnej, następnie media obiegła wiadomość o rzekomym zwolnieniu Shia LaBeoufa przez Wilde z uwagi na jego skandaliczne zachowanie wobec pozostałych członków zespołu. W odpowiedzi na zarzuty gwiazdor „Nimfomanki” opublikował wideo, na którym sama Wilde prosi go, by nie opuszczał planu produkcji i spróbował się jakoś dogadać z „Panną Flo” (zapewne chodziło o Florence Pugh). Oliwy do ognia dolał też domniemany konflikt pomiędzy reżyserką, a gwiazdą „Midsommar”, której nie spodobał się nazbyt widoczny romans pomiędzy Olivią, a partnerującym jej piosenkarzem Harry’m Styles’em, co przełożyło się na znikomy udział Pugh w promocję filmu (aktorka nie pojawiła się nawet na nowojorskiej premierze obrazu). Ostatecznie „Nie martw się, kochanie” weszło na ekrany kin w aurze skandalu, który zapewnił niemałą promocję oraz rozgłos – choć oczywiście nie taki, jakiego mogli sobie życzyć jego twórcy… Czy jednak gdy atmosfera się rozrzedzi i opadną emocje będziemy wspominać nową propozycję autorki „Szkoły melanżu” tylko ze względu na jej zakulisowe afery oraz waśnie?
Film rozgrywa się w stylizowanej na lata 50. ubiegłego wieku Ameryce, w małej kalifornijskiej miejscowości Victoria. Miasteczko wydaje się być wręcz idyllicznym miejscem dla młodych małżeństw, w którym to mężczyźni codziennie chodzą do pracy w siedzibie głównej położonej na pustynnym obrzeżu miasta, natomiast kobiety zajmują się domem oraz rodziną – nierzadko wieczorami małżonkowie spotykają się razem podczas kolacji, zacieśniając sąsiedzkie więzy. Życie zawodowe mężów z Victorii jest tematem tabu, a ich wybranki mają surowy zakaz zbliżania się do budynku siedziby; między kobietami znana jest historia Margaret, która po wyprawie na pustynię razem ze swoim małym synkiem stała społecznym wyrzutkiem – według oficjalnych przekazów chłopiec zmarł, a sama Margaret stała się ofiarą ostracyzmu, po tym jak oskarżyła lokalne władze o jego porwanie. Pewnego dnia jedna z żon Alice widzi katastrofę helikoptera na pustyni – zszokowana oziębłą reakcją naocznego świadka postanawia na własną rękę zbadać miejsce zdarzenia i pomóc rannemu mężczyźnie. W ten sposób dociera do tajemniczego budynku władz miasta, jednak wyczerpana wielogodzinnym marszem w upalny dzień traci przytomność, doświadczając przy tym niepokojących halucynacji. Kobieta budzi się we własnym łóżku, jednak nie potrafi zrozumieć jak się tutaj dostała. W kolejnych dniach Alice jest świadkiem wielu niezrozumiałych zdarzeń, których nie sposób logicznie wyjaśnić, a pełen obaw telefon od Margaret tylko utwierdza ją w przekonaniu, że pozorna otoczka miejscowej perfekcji skrywa w sobie większą tajemnicę, której żadna z innych kobiet zdaje się nie zauważać. Gdy Margaret podcina sobie gardło i upada z dachu, Alice zostaje odciągnięta siłą na bok przez mężczyzn w czerwonych uniformach. Dopytując o swoją przyjaciółkę, dostaje jedynie zdawkowe odpowiedzi - sprzeczne z tym, co widziała na własne oczy. Z każdym dniem Alice zaczyna nabierać pewności, że Victory jest raczej misternie utkaną ułudą, niż wymarzoną utopią…
Jeśli powyższe streszczenie mimowolnie kojarzy Wam się z opisem „Żon ze Stepford” to jest to prawidłowa reakcja – już pierwszy zwiastun produkcji sugerował koncepcję filmu opartej na podobnym pomyśle jak w przypadku filmu Franka Oza z 2004 roku; mamy perfekcyjne panie domu, senne przedmieścia opływające w luksusy, tajemnicze miejsce spotkań męskiej części społeczności i główną bohaterkę – kobietę, dla której codzienna rutyna idealnych i uległych żon wydaje się nienaturalna, a dyktowana przez mężczyzn narracja rzeczywistości jest zbyt wystudiowana, by mogła być prawdziwa. Jednak „dzieło” bliskiego współpracownika Jima Hensona (od „Muppetów”) to niezbyt wierna adaptacja powieści Iry Levina - utrzymany w komediowym tonie obraz już na etapie pokazów testowych spotkał się z mieszanymi reakcjami, co zmusiło twórców do poważnych cięć dając w efekcie produkt niespójny i chaotyczny (choć z nadzwyczaj udaną ilustracją muzyczną Davida Arnolda). Plejada gwiazd w obsadzie nie zdołała uratować filmu, który z miejsca okrzyknięto produkcją niekonsekwentną i campową, która nie zdołała wykorzystać swojego satyrycznego potencjału. Mimo, iż najnowsza propozycja Olivii Wilde nie jest remakem słynnej powieści grozy, fani szybko wyłapali podobieństwa, a sama zapowiedź sugerowała niesztampowy thriller (mimo zbieżności obu fabuł) z ujmującymi zdjęciami i niepokojącymi sekwencjami.
Na plus należy zaliczyć wizualny styl produkcji – „Nie martw się, kochanie” zostało nakręcone w Los Angeles, a scena otwierająca film rozgrywa się w prawdziwej lokacji, The Kaufmann House. Posiadłość zaprojektował architekt Richard Neutra w 1946 roku na zlecenie biznesmena Edgara J. Kaufmanna (właściciela sklepów Kaufmann’s) i w czasie powstania określana była jako „architektoniczny cud, który pozwolił zdefiniować modernistyczną estetykę Palm Springs”. Olivię Wilde zainspirował charakterystyczny styl rezydencji do tego stopnia, że powiesiła fotografię budynku na swojej ścianie podczas pracy nad filmowym scenariuszem, czerpiąc z niej inspirację do swojej opowieści. Wyimaginowana przez nią społeczność Victorii idealnie wpasowuje się w atmosferę i obyczaje lat 50. ubiegłego wieku w Ameryce – pracujący mąż oraz żona-gospodyni domowa, a do tego gromadka dzieci to ideał rodziny tamtej epoki i wybrany przez Wilde styl doskonale to podkreśla. Wiarygodności dodają też kostiumy zaprojektowane przez Arianne Phillips („Pewnego razu w Hollywood”) oraz fryzury i makijaż autorstwa Heby Thorisdottir i Jaime Leigh – ta ostatnia para bardzo chętnie podkreślała przy promocji filmu, że reżyserka dała im wolną rękę przy pracy i była otwarta na nowe pomysły – to dlatego wygląd i garderoba aktorów (a dokładniej jej żeńskiej części) to stroje zainspirowane modą lat 50. i 60. ubiegłego wieku, które miały być ucztą dla oczu: kobiece i w stylu glamour, jednak bez konserwatywnych krojów i rygorystycznych fasonów. Fryzury aktorek to także inspiracje kultowymi gwiazdami starego Hollywoodu – KiKi Layne (Margaret) nosi grzywkę podobnie jak Bettie Page, krótka fryzura Sydney Chandler (Violet) to nawiązanie do Mii Farrow, a rozpuszczone rude loki Olivii Wilde (Bunny) przywołują na myśl Ritę Hayworth.
Niekwestionowaną gwiazdą widowiska jest Florence Pugh, która w ciągu zaledwie kilku lat stała się jedną z najbardziej rozchwytywanych aktorek młodego pokolenia, a każda produkcja z jej udziałem zbierała pochlebne recenzje odnośnie jej ekranowych interpretacji – zarówno dramaty („Lady M.”), horrory („Midsommar. W biały dzień”), filmy kostiumowe („Małe kobietki”), czy nawet superbohaterskie produkcje („Czarna wdowa”), a w kolejce czekają już kolejne głośnie tytuły („Oppenheimer” i druga część „Diuny”). Nie inaczej ma się sprawa z filmem Olivii Wilde – zakulisowe dramaty nie przeszkodziły Brytyjce w pracy i podeszła do swojego zadania z pełnym profesjonalizmem, a jej filmowa „Alice” to w konsekwencji najlepsza rola w całym obrazie, zostawiając w tyle partnerującego jej Stylesa jako Jacka Chambersa. Młody piosenkarz w starciu z Pugh nie miał szans, jednak na obronę trzeba dodać, że scenariusz „Nie martw się, kochanie” nie zostawiał Harry’emu zbyt wiele pola do popisu. Znacznie ciekawiej wypada drugoplanowa rola męska – założyciela „Projektu Victoria”. Ekranowy Frank w wykonaniu Chrisa Pine’a to postać tajemnicza, nieprzejrzana i nie tak jednowymiarowa, jak pozostali mężowie z Victorii. Amerykanin stworzył ciekawą relację z Florence, a ich wspólne sceny przepełnione są niepokojem i emocjonalnym napięciem. Śmiało można stwierdzić, że te dwie postaci są nie tylko najważniejszymi elementami historii, ale i aktorską wizytówką produkcji.
Muzykę oryginalną stworzył John Powell, twórca ścieżek dźwiękowych do filmów „Hancock”, „Jumper”, czy seria „Bourne’a” a także animacji „Shrek”, „Rio”, „Jak wytresować smoka”, czy disnejowskiego „Pioruna”. Najnowsza propozycja Brytyjczyka jest przepełniona niepokojem i dźwiękami, które wprowadzają słuchacza w trans, a słychać to już w otwierającym album „Beginners Ballet Class” i następującym po nim „Breakfast of Champignons” – mimo, iż łącznie trwają dwie minuty potrafią natychmiastowo wprowadzić odbiorcę w atmosferę filmu. Wytworzone przez kompozytora napięcie towarzyszy nam w dalszej części soundtracku, choć muzyka na płycie robi zdecydowanie mniejsze wrażenie przez podzielenie jej na zbyt wiele krótkich tracków, często trwających poniżej minuty – zdecydowanie ciekawszym posunięciem byłoby połączenie wybranych motywów w kilka dłuższych lub usunięcie powtarzających się tematów. Muzyka w filmie natomiast sprawdza się bez zarzutu, stopniowo budując aurę tajemnicy i zagrożenia – warto wspomnieć jedną z ciekawszych sekwencji akcji i towarzyszący jej utwór „Victory Chase” z delikatnym kobiecym wokalem i mocniejszym chórem dla kontrastu, które w ciągu ośmiu minut wręcz hipnotyzują nas energicznością oraz dynamiką. John Powell sprawił, że już sama ścieżka dźwiękowa intryguje słuchaczy i zachęca do rozwiązania filmowej zagadki „Projektu Victorii” z każdym kolejnym utworem.
WYDANIE BLU-RAY
Obraz na płycie został zapisany w formacie 2.39:1 i sprawdza się on wybornie – na uwagę zasługują ujęcia w ciągu dnia, gdy docenić możemy naturalne i głęboko nasycone kolory otoczenia oraz teksturę ubrań bohaterów; świetnie też wypadają celowe odbicia promieni słońca w obiektywie, dodając atrakcyjności sielankowej społeczności Victorii. „Nie martw się, kochanie” to także szereg zbliżeń, chociażby Alice przygotowująca wieczorny posiłek – kamera zadbała o to, by cały kadr wypełniły dłonie wcierające przyprawy w mięso, przez co cała czynność nabrała niespotykanej dotąd zmysłowości. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w formacie DTS-HD Master Audio 5.1, natomiast polskiego lektora otrzymujemy w formacie Dolby Digital 5.1. Angielskie audio zdecydowanie góruje nad krajową wersją z uwagi na charakterystyczną muzykę autorstwa Johna Powella, której niespokojne dźwięki robią na widzu (i słuchaczu) po prostu większe wrażenie bez nałożonego lokalnego lektora – w thrillerach często to właśnie te drobne elementy budują napięcie i nie inaczej jest w przypadku najnowszego filmu Olivii Wilde. Menu główne dostępne jest w języku angielskim.
Na płycie oprócz filmu umieszczono dwa materiały dodatkowe. Pierwszym bonusem jest „Reportaż z planu Nie martw się, kochanie” (17:54), czyli promocyjny making-of, w którym aktorka/reżyserka Olivia Wilde szerzej opowiada o swoim drugim projekcie z fotelu reżysera, a aktorzy o swoich rolach; zobaczymy też wiele scen spoza kadru, m.in. wiele ujęć domu Kaufmanna z okresu pre-produkcji oraz bliższe spojrzenie na ekranowe kostiumy. Drugim i ostatnim dodatkiem jest „Scena niewykorzystana: Koszmar Alice” (0:54), krótka czarno-biała (i dosyć niepokojąca) sekwencja snu głównej bohaterki, która wypadła z ostatecznej wersji filmu.
Drugie reżyserskie przedsięwzięcie Olivii Wilde było wyczekiwanym przez świat filmowy projektem, jednak echa premiery zostały przyćmione przez liczne skandale, które jej towarzyszyły. Mimo wielu początkowych podobieństw do takich tytułów jak „Żony ze Stepford”, czy „Truman Show” najnowsza propozycja amerykanki nie jest kalką poprzednich filmów, a końcowy twist dalej zaskakuje (mimo, iż w pewnym momencie zaczynamy zdawać sobie sprawę, że „Projekt Victoria” to iluzja rzeczywistości). Fani Florence Pugh będą nad wyraz ukontentowani , gdyż Brytyjka po raz kolejny udowadnia swoją klasę, dowodząc, że jest jedną z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia w Hollywood i potrafi odnaleźć się w każdym projekcie (a w przypadku tego konkretnego filmu także w każdej sytuacji poza planem).
Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.