Hollywood udowadnia, że potrafi zrobić dobre i wciągające filmy, z mnóstwem efektów specjalnych, ale także z interesującą fabułą. Ostatnimi czasy rewelacyjnie wychodzą im produkcje, których akcja została osadzona w… kosmosie. Wystarczy wspomnieć zeszłorocznego „Interstellara” czy też obraz z 2013 roku – „Grawitację”. Oba filmy wywarły spory wpływ na widzów – oczywiście opinie o nich były podzielone, jednak każda z tych produkcji zostawiła swój ślad na kartach filmowej historii. W tym roku nie mogło więc zabraknąć kolejnej kosmicznej przygody. Tym razem za sterami stanął sam Ridley Scott. Czy zaserwował widzom kolejnego nieudanego „Prometeusza”? Zdecydowanie nie.
Ekspedycja na Marsa zostaje przerwana przez niesprzyjające warunki klimatyczne. Podczas wypełniania zadań grupa kosmonautów zostaje zaskoczona przez dość silną burzę, a jeden z członków załogi ginie w niej bez śladu. Reszta załogi uważa, że ich przyjaciel zginął, dlatego podejmuje decyzję o opuszczeniu Czerwonej Planety. Okazuje się jednak, że Mark, zaginiony członek grupy, wcale nie zakończył swojego żywota na Marsie. Wręcz przeciwnie – mimo rany ma się dobrze. Bohater podejmuje próbę walki z planetą – pragnie przeżyć, aż NASA wyśle kolejną misję. Czy mu się to uda?
Kolejna przejmująca historia o tym, jak człowiek nie ma szans w starciu z większą siłą, jaką jest kosmos czy niezamieszkana planeta? Po części tak jednak w wielu kwestiach „Marsjanin” różni się od swoich poprzedników, o których wspominałam wyżej. Nadal widzimy zmagania człowieka z własnym strachem, bezradnością i przeciwnościami losu. Tylko w tym obrazie, ta beznadzieja nie trwa długo. Główny bohater ma w sobie wiele odwagi i samozaparcia. Potrafi również zachować wiarą w to, że może mu się udać. Owszem, pogodził się z losem, z tym że każdy kolejny dzień może być jego ostatnim, jednak nie daje się pokonać marazmowi i walczy. Do samego końca.
Kolejną różnicę stanowi wydźwięk filmu – bardziej pozytywny i lekki niż ten zaserwowany widzowi w „Grawitacji” czy „Interstellar”. Mark cały czas znajduje powody do żartów. I o ile można nazwać to wszystko stresową reakcją na zaistniałą sytuację, nie zmienia to faktu, że odbiorca filmu czuje różnicę w tonie produkcji. Nie można jednak powiedzieć, by „Marsjanin” był komedią, która nie dostarcza widzowi chwil pełnych stresu o dalsze losy bohatera. Nie, po prostu film Scotta nie opiera się na samych momentach akcji, ale na humorze i motywie walki.
Sam obraz życia i przystosowywania warunków do bytności na Marsie może wzbudzać pewne wątpliwości, niemniej nie wolno zapominać o tym, że to wszystko zostało oparte na pełnej fikcji książce. Bardzo łatwo zapomnieć o tym, że niektóre rozwiązania są zbyt naciągane, a w filmie dominuje nastrój sielanki. Pojawia się kilka mrożących krew w żyłach momentów, ale można je policzyć na palcach jednej ręki.
„Marsjanin” to najlepszy film sf tego roku. Może śmiało konkurować z „Interstellarem” i „Grawitacją”. Spodoba się również osobom, dla których te dwa filmy były za mroczne i ciężkie – Scott próbuje bowiem w lżejszy sposób przedstawić walkę człowieka o przetrwanie. Niewątpliwie fani Seana Beana znajdą w tej produkcji smaczki dla siebie. Zwłaszcza jeden, którym reżyser składa hołd wszystkim geekom.