W zapierających dech plenerach Mediolanu i Paryża, Angelina Jolie prezentuje się doprawdy zachwycająco. Widz doceni niezwykłą charakteryzację i kostiumy, które podkreślają pewne podobieństwo aktorki do Callas. I to może wystarczyłoby na okładkę lub piękną sesję dla „Vouge’a”. Na film pełnometrażowy o wybitnej artystce operowej i jej pełnym namiętności i dramatów życiu to trochę za mało.
To film, który najbardziej rozczarowuje od strony scenariuszowej. Wiele sytuacji przedstawionych w filmie jest kompletnie nieprawdopodobnych, a wiele z aspektów życia tej fascynującej śpiewaczki zostało przez scenarzystów niezauważonych. Bulwersuje trochę scena z czasów wojny, sugerująca, że Callas była w czasie wojny nakłaniana przez matkę do prostytucji. Biografia artystki rzeczywiście mówiła o pewnym swataniu nastolatki ze starszym, greckim policjantem. Sama koncepcja głównej roli, obsadzonej supergwiazdą z Oscarem na koncie („Przerwana lekcja muzyki”) jest bardzo daleka od pierwowzoru.
Akcja obejmuje trudny dla Marii Callas zawodowo i prywatnie czas, po częściowej utracie głosu i rozstaniu z Arystotelesem Onasisem, późniejszym mężem Jacqueline Kennedy. To czas częściowego wycofania się z życia publicznego i zaszycia w paryskim domu, gdzie towarzystwa dotrzymują jej wierny kamerdyner i gosposia. Maria wraca pamięcią do swojej niełatwej greckiej przeszłości, romansu z Onasisem i scenicznej świetności. Między rokiem 1950, a 1970 jest najbardziej pożądaną śpiewaczką świata, grająca u wybitnych reżyserów, jak Zefirelli i Visconti, podbijając mediolańską La Scalę i Metropolitan Opera House. Już za życia jest legendą opery, tłumy stoją po bilety na spektakle z nią. Umiera w roku 1977 na atak serca w paryskim apartamencie. Słynie z porywczego charakteru i ogromnej ekspresji scenicznej, diva assoluta, która rozsadza swoją osobowością. Koło 40-go roku życia przechodzi ogromną metamorfozę i drastycznie chudnie, podobno za pomocą kontrowersyjnej terapii tasiemcem.
Tego wszystkiego nie dowiemy się z filmu, będącego tylko pewną impresją na temat wycinka jej życia. I w tym obrazie ducha Callas jest bardzo mało, poza pięknym profilem Angeliny Jolie. Bo prawdziwej Callas jednak bliżej ekspresyjnie do Maleficent, niż do tej nieśmiało uśmiechającej się Angeliny. U Jolie to Callas melancholijna, łykająca antydepresanty i snująca się po domu, brzdąkając czasem w fortepian i pytając gosposię o zdanie, czy ładnie brzmi. Mało prawdopodobne, żeby ta demoniczna diva, prowadząca wtedy warsztaty ze studentami, pytała o zdanie na temat techniki wokalnej swoją gosposię. Pianista-korepetytor byłby jako doradca bardziej prawdopodobny. Jakkolwiek utrata swojego największego atutu, jakim był ten metaliczny głos, o niebotycznej skali, musiała odcisnąć ogromne piętno na jej psychice.
Aktorka w swojej grze bazuje tylko na pewnej wersji Callas z telewizyjnych wywiadów, poprawnej, uśmiechniętej. A jednak też potrafiącej wzbudzić szacunek jednym spojrzeniem i gestem, mrożącej dyrygentów i reżyserów. To taka Callas instafriendly, poprawna, zachowawcza. To taka Callas, jaka Maria zawsze chciała być. Bo odrzucona, przez brutalnego Ariego, chciała być jak Audrey Hepburn, elegancka i cienka jak trzcinka. A do końca była grecką posągową kobietą z charakterem. I poczuciem humoru.
Jest jedna nawet udana scena w paryskim domu, kiedy Callas gra w karty z kamerdynerem i gosposią i jakby żegnając się z nimi, prosi ich, żeby nie zrywali ze sobą kontaktu po jej śmierci. Jakby chciała, żeby coś z tego paryskiego domu jeszcze przetrwało. Namiastka domu, namiastka rodziny…