Jak widać moda na ekranizacje kolorowych amerykańskich komiksów o herosach, obdarzonych nadludzkimi umiejętnościami, ciągle trwa. Dopiero co mogliśmy podziwiać Roberta Downey’a Juniora w roli "Iron-Mana", a już do kin wszedł kolejny "komiksowy" film: "The Incredible Hulk". A przecież w czasie wakacji w kinach będziemy mogli także zobaczyć najnowsze przygodny Batmana i Hellboy’a. Jak widać przenoszenie na ekran obrazkowych opowieści (z pewnością z powodu możliwości tworzenia niesamowitych efektów specjalnych) stało się obecnie niezwykle dochodowym przedsięwzięciem dla producentów. Jest także, niejednokrotnie, niesamowitym przeżyciem dla rzeszy fanów, zapełniających kinowe sale.
Tym razem możemy oglądać historię bardzo nietypowego superherosa. Bo nie dość, że nie jest on ani piękny, ani przystojny (ba, wyglądem przypomina bardziej Shrecka niż Supermana), to na dodatek nie ukrywa twarzy pod maską i nie nosi kolorowego uniformu ani peleryny. Co więcej, jest wielki, brzydki, cały zielony i wcale nie chce być bohaterem. Przez całe 112 minut walczy więc o "wyleczenie" się ze swoich nadnaturalnych umiejętności.
Obraz opowiada historię naukowca - Bruce’a Bannera, który przed laty, podczas jednego z eksperymentów, za sprawą silnego promieniowania gamma, zyskał potężną moc i nadludzką siłę. Od tego momentu, w chwilach silnego napięcia i gniewu, przemienia się w zielonoskórego, potężnego potwora. Naszym bohaterem zaczyna również interesować się amerykański rząd, który chciałby mieć na swoich usługach takiego "super żołnierza". Sam Banner zmuszony jest uciekać aż do Brazylii, aby ochronić ludzi (a także siebie) przed swoim alter ego. Jak to jednak bywa, w tego typu filmach, sprawy muszą się mocno skomplikować…
Wbrew pozorom - i opisowi - nie uświadczymy w kinie dramatu pełnego rozterek głównego bohatera nad swoją naturą. Nie zobaczymy filmu o poszukiwaniu w sobie człowieczeństwa czy próbie odrzucenia przez człowieka wielkiego "daru" jakiego dostąpił (w tę stronę poszedł autor poprzedniej wersji przygód Hulka, Ang Lee, w swoim filmie z 2003 roku, co - jak wiemy - skończyło się artystyczną i finansową porażką). Będziemy mogli natomiast obejrzeć typowy film akcji, w którym większość seansu wypełnią strzelaniny, wybuchy i pościgi. Niestety, reżyserowi Louisowi Leterrierowi zabrakło tu nieco dystansu do komiksu, co widać w niezwykle kiepskich dialogach i żartach, na bardzo słabym poziomie. Także wątek miłosny między głównymi bohaterami (Edward Norton i Liv Tyler) nie przekonuje- po prostu nie iskrzy. Bardzo dobrze natomiast, że scenarzysta wplótł w fabułę postać szalonego żołnierza Emila Blonsky’ego (wyśmienita kreacja Tima Roth'a), który wprowadza w akcję wiele ożywienia i świeżości. Aż strach myśleć, jak słaby mógłby być ten film gdyby nie on…
Jak wiemy tego typu produkcje nie muszą "powalać na kolana" błyskotliwymi dialogami, genialnym scenariuszem czy do perfekcji dopracowanym wątkiem romantycznym. Ich największym atutem powinny być: montaż i efekty specjalne. Tak było i tym razem. Akcja toczy się niezwykle szybko i dynamicznie, kolejne sceny przeskakują przed naszymi oczyma z prędkością światła. Wybuchy i strzelaniny zrealizowane są perfekcyjnie. Także "wplecenie" komputerowo wygenerowanego Hulka w rzeczywisty świat wygląda bardzo przekonująco. Jeśli jednak chodzi o samą postać zielonego potwora, to mam zastrzeżenia do grafików komputerowych. Nie jest on, moim zdaniem, zrobiony dobrze. Hulk nie wygląda zbyt naturalnie (zdecydowanie lepiej prezentował się ten w wersji z 2003 roku), a momentami zbytnio przypomina tandetną plastikową zabawkę, jaką możemy zobaczyć na półce w supermarkecie.
Główną rolę w filmie gra świetny aktor Edward Norton, któremu bardzo rzadko zdarzały się aktorskie wpadki (takie jak "Malowany welon") i trzeba przyznać, że zdecydowanie wypada on tu bardzo dobrze. Podchodzi do roli z dystansem i humorem (niestety tu ogranicza go słabiutki scenariusz). Fantastycznie i niezwykle przekonująco prezentuje się także Tim Roth, który udowadnia po raz kolejny, że w roli szaleńców nie ma sobie równych. Liv Tyler zdaje się być w tym filmie jedynie ozdobnikiem, gdyż aktorsko prezentuje się fatalnie. Ale za to jak wygląda…
Jestem fanem komiksów i przenoszenia ich na duży ekran, jednak w przypadku „The Incredible Hulk” muszę z przykrością stwierdzić, że film raczej nie spełnił moich oczekiwań. Jeśli macie ochotę spędzić sympatycznie dwie godziny w kinie, to obraz ten jednak gorąco polecam. Wielkie emocje gwarantowane. A i jeszcze zapewniam, że po wyjściu z kina nie będziecie musieli się zastanawiać, o co reżyserowi chodziło…