Nie powinno nikogo zdziwić, jeśli napiszę, że nie lubię komedii romantycznych. Przez ich schematyczność i z góry wiadomy happy end zawsze mam wrażenie, że oglądam ten sam film, tylko z innymi aktorami. „Centralne biuro uwodzenia” George'a Gallo nie jest jednak klasyczną komedią romantyczną, ale próbą połączenia komedii, romansu, a także kryminału. Z nadzieją więc, choć ciągle sceptycznie, postanowiłem sprawdzić co wyszło z tej próby.
Fabuła filmu nie jest skomplikowana, aczkolwiek dość pomysłowa. Henry Durand (Colin Hanks), młody agent FBI, wyjeżdża na tajną misję opuszczając swoją, delikatnie mówiąc, nieco zaniedbaną matkę- Marty (Meg Ryan). Gdy po trzech latach wraca, zastaje ją kompletnie odmienioną- seksowną, zwariowaną niczym nastolatka, z tłumem adoratorów wystających pod oknami. Ciężka to sytuacja do zaakceptowania dla Henry'ego, jednak prawdziwe kłopoty zaczynają się, gdy w oko jego matce wpada pewien przystojny i szarmancki południowiec- Tommy (Antonio Banderas). Okazuje się bowiem, że jest on obserwowanym przez FBI złodziejem dzieł sztuki, który planuje swój kolejny skok.
Wydaje się, że ta historia jest wręcz idealna do ukazania całej masy zabawnych sytuacji i zachowań bohaterów, głównie Marty i Henry'ego. Tymczasem na filmie Gallo śmiać się za często nie będziemy, gdyż nie ma z czego. Meg Ryan najlepsze lata ma już chyba za sobą, choć wrażenie takie może być winą roli, która ogranicza ją do robienia z siebie „słodkiej idiotki” i ciągłego, niezwykle irytującego śmiechu. Z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że dawno już nie widziałem aż tak denerwującej postaci jak filmowa Marty. Zupełnie nijaki jest za to jej syn, grany przez Colina Hanksa, na którego patrzy się raczej z lekkim politowaniem niż uśmiechem. Na ich tle naprawdę dobrze zaprezentował się za to Antonio Banderas, z zaangażowaniem odgrywając rolę czarującego, skrywającego pewną tajemnicę amanta i jednocześnie profesjonalisty w swoim złodziejskim fachu.
George'owi Gallo nie wyszło także, wspomniane we wstępie, połączenie gatunków. Nie dostajemy więc ani dobrej komedii romantycznej, ani ciekawego wątku kryminalnego, choć trzeba przyznać, że ten ostatni stara się ratować film, przyspieszając w końcówce akcję i rozbudzając nieco znudzonego widza. Trwa to jednak raptem kilkanaście minut, zdecydowanie za krótko, żeby zmienić odczucia towarzyszące oglądaniu „Centralnego biura uwodzenia”. Odczucia, czego nie muszę chyba dodawać, negatywne. Film ogląda się bez większych emocji (chyba, że akurat na ekranie pojawia się denerwująca Marty), przez co można się na nim naprawdę porządnie wynudzić. Jak na złość w krótkiej drzemce przeszkadza bardzo drażniąca muzyczka, która niemal przez cały seans wydobywa się z głośników.
„Centralne biuro uwodzenia” powinno być lekką, przyjemną komedią na poprawę humoru, tymczasem żeby nie wyjść z kina z silną tęsknotą za wyrzuconymi w błoto pieniędzmi, potężna dawka dobrego samopoczucia przyda nam się już przed seansem. Film Gallo jest za to świetną pozycją dla par wybierających się do kina, a nie na film- na pewno nie przyciągnie ich uwagi.