W Hollywood nic się nie zmieniło. Wciąż najpewniejszym sposobem na zarobek, oprócz ekranizacji kolejnych komiksów, jest sięgnięcie po sprawdzony już wcześniej pomysł i przystrojenie go za pomocą najnowszych zdobyczy techniki. Tym razem na tapetę poszła „Planeta małp” z 1968 roku, która już wcześniej doczekała się kilku sequeli, dwóch seriali telewizyjnych i liczącego sobie dziesięć lat remake'u Tima Burtona.
Tym razem małpy do kin zaprosił Rupert Wyatt, który postanowił opowiedzieć historię od samego początku, ukazując wydarzenia sprzed tych zaprezentowanych w oryginale. Głównymi bohaterami są tu młody naukowiec Will, rozpaczliwie starający się odkryć lek na chorobę Alzheimera (na którą cierpi jego ojciec), i szympans o imieniu Caesar - uratowany z laboratorium przez Willa i obdarzony wielką inteligencją w wyniku jego eksperymentów. Obaj toczą sielskie życie do czasu, gdy Caesar trafia do schroniska. Tam, wraz z innymi małpami będąc ofiarą dręczenia, postanawia walczyć o wolność i godne życie dla swojego gatunku.
„Geneza Planety Małp” ma być dla filmów z tej serii tym samym, czym był „Star Trek” J.J. Abramsa dla gwiezdnej sagi stworzonej niegdyś przez Gene'a Roddenbery'ego - nowym początkiem. Film Wyatta zrywa zupełnie z wizją powstania planety małp nakreśloną w kilku kontynuacjach oryginału z 1968 roku, pokazując zupełnie inne wydarzenia, które przyczyniły się do wybuchu małpiej rewolucji. Fabuła została dzięki temu dostosowana do obecnych czasów i znanych wszystkim doskonale problemów XXI wieku. Niestety scenarzyści poszli po linii najmniejszego oporu i w skrypcie „Genezy...” banał goni banał. Mamy tu więc dobrego naukowca, chciwego przedsiębiorcę i znęcających się nad zwierzętami pracowników schroniska, a niemal z każdej sceny bije przestroga przed eksperymentami genetycznymi i ogólną degrengoladą społeczeństwa. Prawdziwy blockbuster zaangażowany społecznie.
Zdecydowanie lepiej „Geneza...” wypada jako kino czysto rozrywkowe. Choć akcja nie pruje do przodu przez cały seans, a do połowy można wręcz mówić o powolnym i spokojnym budowaniu fabuły, film nie nuży i cieszy oko. Świetną pracę wykonali animatorzy - małpy wyglądają i poruszają się naprawdę naturalnie, co dotyczy przede wszystkim głównego zwierzęcego bohatera - Caesara. Efektownie wypada też druga część filmu, po ucieczce małp ze schroniska. Wprawdzie nowych standardów widowiskowości obraz Wyatta nie wyznacza, ale miłośnicy efektów specjalnych powinni być usatysfakcjonowani.
Jak ogólnie wypada nowy obraz serii? W moich oczach średnio, choć sądząc po ocenach widzów, przypadł on do gustu szerszej publiczności. Niewątpliwie jest też lepszy od wszystkich sequeli oryginalnej „Planety małp”, które powstały, choć do samego oryginału wiele mu brakuje (cieszą przynajmniej nawiązania do pierwowzoru, których sporo znalazło się w „Genezie...”). Dodając do tego jeszcze imponujący wynik finansowy z pierwszego tygodnia wyświetlania filmu w kinach, można być niemal pewnym, że to nie ostatnie spotkanie ze zbuntowanymi małpami na wielkim ekranie. Miejmy nadzieję, że poziom kolejnych będzie piął się w górę, a nie jak to zwykle bywa - pikował w dół.
PS Wszystkich, którzy zdecydują się wybrać na „Genezę planety małp” ostrzegam przed opuszczeniem sali wraz z początkiem napisów końcowych. Chwilę po ich starcie na ekranie pojawia się jeszcze jedna, bardzo ważna scena, która rzuca nowe światło na tytułową genezę planety małp. Ratuje ona po części sens całego filmu, tak więc - cierpliwości.