Już na wstępie zaznaczę, że recenzja „Mamma Mia!” będzie pozytywna i pochlebna, bo tak dobrego obrazu nie widziałem od dawna. Przyznam, że moje wysokie oczekiwania zostały w pełni usatysfakcjonowane.
Bohaterką filmu jest Sophie (Amanda Seyfried). Obecnie trwają przygotowania do jej ślubu. Wychowała się i wciąż mieszka na pięknej, greckiej wyspie z matką, Donną (Meryl Streep). Od zawsze marzyła o poznaniu swojego ojca, jednak nigdy nie poruszała tego tematu ze swoją matką. Teraz odnalazła jej stary pamiętnik, w którym Donna opisuje swoje miłosne ekscesy z trojgiem mężczyzn. Sophie rozsyła zaproszenia na swój ślub do każdego z nich, wierząc, że gdy ich zobaczy od razu będzie wiedziała, który jest jej ojcem a wtedy on będzie mógł poprowadzić ją do ołtarza. Wkrótce na wyspę przybywają panowie…
Na szczególną uwagę zasługuje scenariusz. Znałem wcześniej sporo piosenek ABBY, ale nigdy w życiu bym nie pomyślał, że można z nich stworzyć tak ciekawy i inteligentny skrypt. Do tej pory w musicalach spotykałem się z tym, że to piosenki były pisane do scenariusza, tutaj natomiast było odwrotnie. Olbrzymie brawa i pokłony dla Catherine Johnson, która to popełniła ten profesjonalny, wciągający skrypt. Osobiście życzę kobiecie przynajmniej nominacji do Oscara (i innych nagród), prawdopodobnie statuetki nie uda się zdobyć, ale nadzieję na nominację mam, bo naprawdę się należy.
Kolejnym, godnym uwagi punktem byli aktorzy, a głównie Meryl Streep. Dwukrotna laureatka Oscara (za „Wybór Zofii” z 1982 oraz „Sprawę Kramerów” z 1980) z czternastoma nominacjami na koncie (ostatnia z 2006 roku za „Diabeł ubiera się u Prady”) po raz kolejny udowadnia swój niesamowity talent. Przenigdy nie pomyślałbym, że Meryl posiada tak piękny i mocny głos. Każda piosenka w jej wykonaniu to istny majstersztyk, a szczególnie „The Winner Takes It All” podczas której przeszły mnie dreszcze. To było przepiękne.
Oczywiście jak to w przypadku musicali, ważnym elementem powinna być (i jest) muzyka. Piosenki ABBY są znane i lubiane, to też nie mogło być źle. Świetnie dobrane, fantastycznie wykonane idealnie zbudowały i trzymały film. To dzięki nim „Mamma Mia!” była pełna optymizmu i dostarczała wyśmienitej rozrywki. Moimi ulubionymi utworami były oczywiście wcześniej wymienione „The Winner Takes It All” (Meryl Streep), a także „Gimme, Gimme, Gimme” (Amanda Seyfried, Ashley Lilley i Rachel McDowall), „Voulez-Vous” (cała obsada) oraz „Lay All Your Love On Me” (Dominic Cooper i Amanda Seyfried). Dodatkowo, podczas napisów końcowych, kiedy już wszyscy wychodzą, bardziej wytrwali widzowie mogą usłyszeć przepiękne wykonane przez Amandę Seyfried „Thank You For The Music”. Niestety niedocenione, bo umieszczone na szarym końcu, gdy w kinie praktycznie już nikt nie zostaje. A to błąd, bo dla wspomnianego „Thank You For The Music” Amandy Seyfried, zdecydowanie warto poczekać.
Podsumowując, jednym z największych kinowych hitów tego roku, obok „Mrocznego Rycerza", „Iron Mana" i „Indiany Jonesa IV" jest właśnie „Mamma Mia!". Przebojowy musical podbił kina na całym świecie – w tym Polskę. W samych Stanach Zjednoczonych na jego koncie znajduje się w chwili obecnej 143, 7 miliona dolarów, a poza granicami USA prawie trzykrotnie więcej – 415, 0 mln $, co łącznie daje olbrzymią sumę 558, 8 miliona dolarów. Daje to 9. miejsce wśród największych hitów w Stanach oraz 6. na całym świecie. Co prawda do końca roku jeszcze trochę czasu, jednak nic nie wskazuje na to, aby ta sytuacja miała ulec zmianie. Również w moim prywatnym rankingu film zajmie wysokie miejsce. Krótko mówiąc – ten film zobaczyć trzeba, obowiązkowo i najlepiej jeszcze w kinach.